czwartek, 29 sierpnia 2013

Praca w toku...

Cześć!
            Ostatnie dni to w końcu okres rzetelnych, codziennych treningów. Nic więc dziwnego że forma wolno bo wolno, ale pnie się do góry. Oczywiście o optymalnej dyspozycji nie ma co mówić, ale tutaj kluczowy jest czas - im dłużej uda mi się pozostać w dobrym reżimie treningowym, tym lepsze żniwa będę zbierał podczas zawodów.

            W ostatnim czasie postanowiłem także powrócić do siły biegowej, którą wykonuje zawsze dzień przed ważniejszymi akcentami. Aby jednak uniknąć monotonii, podbiegi przelatam sobie skipami w różnych konfiguracjach. Robię marsz dynamiczny, skip a, c, d (defilada), aby mięśnie były dobrze przygotowane do biegania szybkich tempowych odcinków, a w konsekwencji dobrych startów na zawodach. Moja ulubiona długość górki to ok. 150 m. W sam raz aby skipowanie nie trwało w nieskończoność, a z drugiej strony na tyle długo, aby zmęczyć się na podbiegu.

            Dzisiaj za to biegałem z Maćkiem II zakres. Nie poszło jakoś rewelacyjnie, ale tragedii też nie ma. Tradycyjnie pobiegaliśmy po "kilometrach Dudycza". Na trasie mijaliśmy sporą liczbę rowerzystów oraz biegaczy, którzy zaczynają coraz liczniej pojawiać się na leśnym asfalcie w okolicach Nadleśnictwa Gołębiewo, który świetnie nadaje się również treningów tempowych, bo jest strasznie szybki. Najłatwiej chyba dostać się tam od strony Sopotu, z tym że należy liczyć się z koniecznością podbiegnięcia ok. 3 km. Chętnych zapraszam do testów!


            Na zakończenie wspomnę tylko że 14 września 2013 r. szykuje się kolejna biegowa impreza biegowa w Gdańsku - Bieg Westerplatte. Nowa zmieniona trasa będzie mam nadzieje szybsza. Liczę że do tego czasu dojdę do siebie i będę w stanie znowu pobiec poniżej 32 min...

niedziela, 25 sierpnia 2013

Nie ma drogi na skróty...



Cześć!
            Od poniedziałku zacząłem powoli biegać, mimo że jeszcze ból w lewym Achillesie trochę doskwierał. Doszedłem jednak do wniosku, że jak będę czekał, aż ból minie, to będę musiał wrócić do treningów pewnie w okolicach Bożego Narodzenia, tak więc spokojnie, bez jakiś wielkich obciążeń zacząłem biegać. We wtorek obudziłem się z bólem, ale nie jednego tylko dwóch Achillesów! Wbrew pozorom stwierdziłem, że to może i nie jest takie złe, bo na moje oko wyglądało to na typowe bolesności związane z przywróceniem treningowych obciążeń. Chyba się nie pomyliłem, bo z każdym dniem ból stawał się coraz słabszy, a już wczoraj wcale go nie czułem.
Rodzinne strony. (fot. Dorota Żaczek)
            Dzięki temu doszedłem do jednego (słusznego) wniosku. Należy cały czas utrzymywać organizm w ruchu, bo jak się raz przerwie, to jest sytuacja jak w reakcji łańcuchowej - wszystko zaczyna się sypać.
Dolny Śląsk (fot. Dorota Żaczek)
            W tym tygodniu zrobiłem trochę siły, a wczoraj biegałem bieg progresywny. Mój plan treningowy musiał uwzględniać braki w treningach, więc zapewne jakieś szybkie tempo będę biegał dopiero za ok. 2 tygodnie. W tym sezonie bardzo chcę zbliżyć się do granicy 31:00 na 10 km, tym bardziej że na jesieni jest w okolicy kilka mocnych biegów, gdzie można podjąć taką próbę. Co więcej, powoli oswajam się z myślą, że późną jesienią wystartuję także na jakimś biegu na dystansie pół maratonu. Wszystko jednak zależy od dyspozycji. Jak to się mówi, nie ma drogi na skróty, tak więc trzeba poważnie wziąć się za robotę.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Wakacyjne (nie)bieganie

Cześć!
            Dzisiaj mija już tydzień od kiedy wróciłem do domu po urlopie. Niestety w praktyce wyszło, że niewiele tam pobiegałem, ale miałem w zamiarze to sobie odbić już po powrocie. Plany były jak zwykle ambitne - zakresy, tempa, siła biegowa...

            Tymczasem z treningiem dojechałem tylko do czwartku. Ze względu na zajęcia, które mam od teraz, aż do jesieni w każdą środę po południu, musiałem zweryfikować swój rozkład treningów, bo jak wychodzi w środy będę musiał biegać zawsze sam. Dlatego na wtorek umówiłem się z Maćkiem na II zakres. Tymczasem po wykonanym biegu, jak już nogi trochę się schłodziły, poczułem ból w lewym achillesie. Wprawdzie niedawno też czułem tam bolesność, ale ostatnio kończyło się na dwóch dniach przerwy i mogłem dalej trenować. Niestety tym razem ból był większy. Jeszcze w środę postanowiłem mimo wszystko wykonać trening wytrzymałości specjalnej, ale już odpuściłem krótkie szybkie odcinki, które też chciałem biegać. W czwartek wyszedłem raptem na 100 m i musiałem się wrócić do domu z powodu bólu. Od tej chwili zmuszony zostałem do przeproszenia się z lekami na bazie diclofenacu, a także zupełnego odpuszczenia biegania.


            Trochę jestem wkurzony, bo ostatnie dwa miesiące biegam mocno w kratkę, co przekłada się na stagnację formy. Jednakże lata biegania nauczyły mnie, że nie można się napinać, a już tym bardziej ryzykować treningi z kontuzją. Zazwyczaj prowadzi to tylko i wyłącznie do pogłębienia urazu i w konsekwencji do dłuższej pauzy w uprawianiu sportu.



            Już jutro jednak zacznę powoli biegać - na początek godzinę lekkiego biegania i zobaczymy co będzie. Od dwóch dni nie czuję już zupełnie bólu, więc jestem dobrej myśli. Także jeżeli chodzi o jesienne starty, które coraz bliżej.

sobota, 3 sierpnia 2013

Bieg Świętego Dominika w Gdańsku



Cześć!
            To już drugi post dzisiejszego dnia, ale już  jutro jadę na zasłużony urlop (od pracy, nie od biegania), więc zdecydowałem się zamieścić krótką relację z dzisiejszego biegu Św. Dominika, który był jednocześnie Mistrzostwami Polski na 10 km.

            Bieg rozgrywany jest rok rocznie na pętli o długości ok. 935 m, po ulicy Długiej i Ogarnej. Ta impreza jest specyficzna, ponieważ zwykle zgromadzonych jest przy trasie wielu kibiców, którzy znaleźli się na gdańskiej starówce w momencie rozgrywania biegu. Atmosfera poprzez doping oraz bliskość kibiców jest niepowtarzalna w skali kraju.

            Dzisiejszego dnia na starcie stanęła cała polska elita biegów długich. Nie ma w tym zdaniu przesady, bo właściwie zabrakło tylko Henryka Szosta. Cała reszta najlepszych biegaczy w naszym kraju była w komplecie. Dodatkowo skład biegu uzupełniło 6 zawodników z zagranicy - 2 Kenijczyków, 3 Ukraińców i Meksykanin.
           
            Do biegu przystępowałem liżąc rany po najgorszym moim biegu od długiego czasu, czyli zeszłotygodniowym starcie w Lęborku. Przeczuwałem jednak, że może być lepiej niż tydzień temu. Po pierwsze, gorzej już być chyba nie mogło.  Po drugie, już przyzwyczaiłem się trochę do biegania w wysokiej temperaturze, a po trzecie chcąc nie chcąc podbiłem się zeszłotygodniowym startem.

Początek biegu, jeszcze w dużej grupie.
            Ale do rzeczy. Po przedstawieniu wszystkich uczestników biegu - co trwało trochę długo - ze startu honorowego wypuszczono nas do odległego o 300 m startu ostrego. Dzisiaj nie pchałem się do pierwszej linii, bo wiedziałem że zbyt szybko pobiegnięty początek może się źle skończyć. Ustawiłem się więc zaraz za Radkiem Dudyczem, w 3 linii. Do pokonania mieliśmy ok. 650 dobieg, a potem jeszcze 10 pętli. Pierwszy odcinek trasy pokonałem w 1:53 czyli w tempie poniżej 3:00/km, a i tak byłem pod koniec stawki. Obrałem jednak taktykę spokojnego równego biegu i stopniowego przesuwania się do przodu. Od początku jednak stało się jasne, że aby pobiec optymalnie, muszę pracować sam, bo znaczna część biegaczy o zbliżonym do mnie poziomie wyrwała do przodu, a druga część wiozła się na moich plecach. Już na 2 kole pozostałem jednak sam, więc postanowiłem nie oglądać się za siebie, tylko mocno pracować, aby utrzymać zadowalające mnie tempo i doganiać słabnących biegaczy. Biegu nie ułatwiała wysoka temperatura, więc co kółko musiałem brać wodę, aby polać się obwicie po głowie. Moim zdaniem tylko przez te zabiegi mogłem stracić nawet ok. 20 sek. na całym biegu (po 2 sek. na kole), jednakże dziś nie dało się po prostu tego uniknąć. Dodatkowo Tomek, który kibicował mi na ul. Ogarnej, dwa razy chlusnął na mnie wodą, co orzeźwiło mnie bez konieczności zwalania ani łapania wody i samodzielnego polewania się. Większość biegaczy narzekała także na ostre, 90 stopniowe zakręty, jednakże ja nie miałem z nimi problemów - w młodości wielokrotnie biegałem na zawodach na hali, przy znacznie większych prędkościach, więc płynne złożenie się na zakrętach przy prędkości ok. 19 km/h nie stanowi dla mnie dużego problemu.

Stawka z każdą chwilą coraz bardziej się rozciągała.
            Ostatecznie cały dystans pokonałem w czasie 32:20. W tym roku to mój 2 najgorszy wynik, jednakże jest to czas w granicach normy, tragedii nie ma. Powiem nawet, że po zeszłotygodniowym 33:32, to poprawa o 1:12 w ciągu zaledwie tygodnia stanowi niezłe odbicie od dna. Najbardziej wkurzyłem się jednak, że zająłem 26. miejsce, czyli tuż za ostatnim płatnym 25... Cóż, taki jest sport. W klasyfikacji Mistrzostw Polski byłem 20.

Cały mokry od ilości wylanej na siebie wody.
            Dzisiejszy bieg utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że przy odpowiednim wykorzystaniu ciepłych, sierpniowych dni nad szlifowaniem siły i szybkości, będę mógł na jesieni w stanie rozpędzić się i pobiec 10 km znacznie poniżej 32 min.

Na najszybszym, ostatnim kole. Wciąż jednak pracuje nad tym, aby przyspieszać już po 6/7 kilometrze...
            Tym miłym akcentem kończę nadawanie na blogu co najmniej na tydzień. Miłego!



SW, czyli Season Worst w Lęborku



Cześć!
            W poprzednią sobotę spora reprezentacja mojego Teamu, udała się na start do Lęborka, na bieg Jakubowy.

Wspólne zdjęcie po biegu
            Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy, że pojedziemy moim autem, a drugie auto zabrał Mateusz. Było nas sporo, więc po prostu musieliśmy pojechać na dwa samochody. Niestety jeszcze przed dojechaniem na miejsce mieliśmy spore problemy z moim samochodem, który mimo tego, że dzień wcześniej odebrałem go z warsztatu, uparcie odmawiał współpracy. Do Lęborka przybyliśmy jakoś na ok. godzinę przed biegiem, więc jak dla mnie to można powiedzieć na ostatnią chwilę. Zresztą jak mam być szczery, to już przed startem czułem, że nie będzie to udany bieg…

            Tego dnia był straszny żar, co przy biegu na 10 km znacznie wpływa na osiągane wyniki. Trasa prowadziła po ulicach Lęborka, na ok. 2,5 km pętli. Na szczęście organizatorzy przewidzieli kilka punktów z wodą, a także jedną tzw. „kurtynę”, czyli miejsce, gdzie polewano zawodników strumieniem wody z węża strażackiego.

            Na starcie stanęło kilku dobrych biegaczy. Co ciekawe nie pojawili się Kenijczycy, ale w tym samym czasie odbywało się kilka konkurencyjnych biegów, więc pewnie po prostu pojechali gdzie indziej.

6 km. Tutaj już było źle.
            Tuż po wystrzale startera uformowała się pięcioosobowa czołówka. Moja grupa, którą co jakiś czas prowadziłem, biegła w pewnej odległości za czołówką. Niestety w moim wykonaniu ten bieg to była równia pochyła. Nie wiem dokładnie jak szybko biegłem na poszczególnych odcinkach, ale ewidentnie cały czas zwalniałem. Około 5 km minął mnie Kuba. Nie byłem jednak w stanie go przytrzymać, co było znakiem, że jest kiepsko. Niedługo później podjąłem decyzję o zejściu z trasy. Na szczęście biegnący za mną Sebastian zmotywował mnie do dalszego biegu, więc postanowiłem chociaż skończyć ten bieg. Udało się, pomimo że już do końca biegłem strasznie wolno. Wynik – 33:32, czyli season worst. Przynajmniej można powiedzieć że ten bieg był w czymś naj… 
Dekoracja. Ostatecznie skończyło się na X miejscu.