sobota, 29 listopada 2014

Ostatnie szlify i start w Mistrzostwach Polski w przełajach

Cześć!

            Ostatni tydzień przed Mistrzostwami Polski w biegach przełajowych mieliśmy zaplanowany strat kontrolny na 5 km w City Trial Trójmiasto, a także jeden pobudzający akcent na treningu.

            W zeszłą niedzielę stawiłem się w Gdyni na nowej trasie w ramach w/w cyklu. Poprzednia okazała się chyba zbyt wymagająca, ponieważ obfitowała w sporą liczbę mocnych i długich podbiegów, więc organizatorzy postawili na nową lokalizację. Obecna jest zdecydowanie szybsza, a duża liczba zbiegów pozwala na osiągania niezłych rezultatów.
            Niestety choroba pokrzyżowała plany moim dwóm rywalom - Danielowi i Łukaszowi. Ten drugi w ogóle nie pojawił się na starcie, a Daniel wprawdzie zdecydował się wystartować, ale był osłabiony od choroby. Oprócz Daniela, za głównych faworytów uchodzili także Michał Rolbiecki i Michał Czapiński. Start był bardzo spokojny, cała czołówka dała się wyszaleć zawodnikowi, który początkowo zaczął bardzo szybko, ale został dogoniony już przed 1 km. Potem na prowadzenie wyszedł Daniel i Michał Rolbiecki, którzy nadawali ton rywalizacji. Niestety na jednym z zakrętów, w okolicach połowy trasy prowadzący Michał się przewrócił. W geście fair play, cała czołowa trójka poczekała na niego, ale już przy tabliczce z 3 km wyszedłem na czoło grupy i znowu zaczęliśmy podkręcać tempo. Potem zmianę dał znowu Michał Rolbiecki, a w tym samym czasie zaczął odpadać Daniel, odczuwający skutki przeziębienia. Pechowo jednak dla prowadzącej 3 - czyli dwóch Michałów i mnie, na rozwidleniu dróg pomyliliśmy trasę! Na szczęcie Daniel i jeden z kibiców nas zawołali, więc jeszcze mieliśmy szansę się cofnąć i spróbować gonić Daniela, który niespodziewanie wyszedł na czoło. Szczerze mówiąc trochę wtedy spanikowałem, bo z 2 miejsca spadłem na 4... Postanowiłem nie poddawać się i szybko zerwałem się do odrabiania strat. Przed ostatnim podbiegiem byłem już na 3 pozycji. Ostatni podbieg oznaczał także spore zwężenie, które bardzo utrudniało wyprzedzanie, dlatego zaczęliśmy biec gęsiego. Jednak wtedy zaczął krzyczeć Trener mobilizując nas do mocnego zrywu. Z racji tego, że wciąż miałem sporo sił, zmieniłem rytm i postanowiłem biegnąc po krzakach wyprzedzać moich rywali. Dzięki temu udało się szybko wyrobić sporą przewagę, którą dowiozłem do mety. Czas może nie był rewelacyjny, ale było trochę przygód na trasie, a mocna i szarpana końcówka i tak dała mi się we znaki. Na drugim miejscu dobiegł Michał Czapiński, trzeci był Daniel. O dziwo, Michał Rolbiecki zakończył rywalizację dopiero na piątej pozycji.

            Po dwóch dniach odpoczynku na środę mieliśmy zaplanowany mocny akcent na stadionie. Okazało się, że mocne przetarcie w kolcach na stadionie bardzo przydało się podczas Mistrzostw Polski, bowiem tam trasa była szybka i płaska, wobec tego trzeba było przygotować nogi do dużych prędkości przelotowych. Nie zmienia to faktu, że środowy trening przypłaciłem zakwaszonymi łydkami, które puściły praktycznie dopiero w dniu startu. Czułem się jednak dobrze i byłem gotowy na rywalizację w krajowym czempionacie.

            Krakowska trasa przełajów była faktycznie bardzo szybka. Prowadziła ona po parkowej łączce, znajdowało się na niej zaledwie jedno niewielkie wzniesienie, a sama trasa nie była zbyt kręta. Wiedziałem, że taki profil będzie promował szybkich biegaczy, preferujących bardziej "stadionowy" styl biegania, czyli takich jak ja. Przed biegiem przyjąłem taktykę spokojnego przesuwania się w kierunku czoła biegu, bo spodziewałem się, że początek może być szybki, a chciałem uniknąć zbędnych przepychanek, które zwykle kosztują dużo sił, których w kluczowych momentach może zabraknąć. Bieg zacząłem w połowie stawki, jednak od razu zorientowałem się, że pewnie za wolno, bo wielu biegaczy na samym starcie mnie obiegło i zablokowało mój tor biegu. Przez to na pierwszych 300 m musiałem obiegać po zewnętrznej stronie, ale dzięki temu miałem z kolei otwarte pole do spokojnego i równego przesuwania się do czoła stawki. Powoli przeskakiwałem kolejnych wywali i w połowie stawki byłem już w pierwszej dziesiątce biegu. Na 3 km wyklarowała się już sytuacja, bowiem pierwsza trójka biegaczy sporo odskoczyła, a ja byłem bardzo blisko zawodników z pozycji 4 do 7. Wtedy też zaczęło się szarpanie tempa i ława zawodników biegnących za mną zaczęła lekko puszczać. Tuż na początku ostatniego koła Trener krzyknął mi, żebym zmienił rytm biegu, co bardzo pomogło mi przetrwać kryzys na ostatnim kole. Zwykle bowiem biegam długim stadionowym krokiem, który jest skuteczny, dopóki starcza sił. Potem niestety trzeba zmienić rytm i skupić się na jak najszybszym i aktywnym stawianiu stopy na ziemi po jej wybiciu z podłoża, dzięki czemu można utrzymać dobre tempo, a często nawet i przyspieszyć. Wtedy właśnie zacząłem walkę aby utrzymać się na plecach 6 zawodnika, co nie było łatwe, bo w pewnych momentach zaczynałem tracić do niego 2 - 3 metry. Jednakże w takiej sytuacji bardzo pomocnym okazało się to niewielkie wzniesienie, gdzie odrobiłem stratę do rywali. Ostatnie 400 metrów to walka o utrzymanie pozycji, wśród okrzyków znajomych i trenerów. Wydawało mi się, że mogę mieć jeszcze siły na ostatni zryw, jednak chciałem poczekać z nim do ostatniej chwili, żeby nie popełnić "falstartu", tak jak to miało miejsce w biegu w Gdyni... Na ostatnich 80 m do linek odgradzających trasę podbiegł Trener, dając sygnał do ataku. Mocno zmobilizowany znowu ruszyłem, wykładając wszystko co mam na ostatnie metry. Szybko wyskoczyłem na 5 pozycję, goniąc 4 zawodnika w stawce, a z drugiej strony broniąc się przed atakami miniętych przed chwilą rywali. Udało się! 5 miejsce na Mistrzostwach Polski Seniorów stało się faktem. Do 4 zawodnika straciłem 1 sekundę, ale warto zauważyć, że 1 sekundę za mną przybiegł kolejny zawodnik. Jak to zwykle bywa na krótkim dystansie - bardzo ciasno. Przed biegiem cieszyłbym się z miejsca w okolicach pierwszej "10", a okazało się, że dobiegłem w czołówce... Na marginesie muszę jednak przyznać, że do medalu zabrakło jakieś 16 sekund, więc tutaj już różnica była spora... Mimo wszystko uważam, że solidnie wykonana praca z Trenerem przyniosła dobre efekty, a forma na przełaje została trafiona w punkt, bo gaz przyszedł na główną imprezę. No ale tutaj to już zasługa Trenera Szałacha, ja musiałem tylko to pobiec.

            Trzeba zauważyć, że Daniel też ładnie pozbierał się po chorobie, bo ten sam bieg ukończył na 13. pozycji, przez większą część dystansu biegnąc bardzo blisko mnie. Nasz klub - LKB Braci Petk Lębork, zajął 4 miejsce w klasyfikacji drużynowej, co w mojej ocenie jest również dużym sukcesem.


            Podsumowując, bardzo udane zawody, na sam koniec jesiennego sezonu. Teraz nie zwalniamy kroku, bo już za cztery miesiące kolejne przełajowe Mistrzostwa Polski, a wcześniej - być może również z moim udziałem - także halowe. 

niedziela, 23 listopada 2014

Gonią Europę, Gonią Świat!

Cześć!

            Dzisiejszy wpis zawiera lokowanie produktu, a właściwie akcji - Gonimy Europę, Gonimy Świat! Akcja bezprecedensowa w światku biegowym, więc bardzo jej kibicuję, tym bardziej że wszystkich członków ekipy znam osobiście.

            W skład grupy trenera Karola Nowakowskiego wchodzi: Marta Krawczyńska, żona Karola - Dominika Nowakowska, Karol Kaliś i Andrzej Rogiewicz. Jest to grupa profesjonalnych biegaczy, która osiąga bardzo dobre wyniki na bieżniach i szosach Polski i nie tylko.

            Cel akcji Gonimy Europę, Gonimy Świat! jest prosty - zebrać pieniądze na przygotowania do przyszłego sezonu biegowego. Grupa aspiruje do wypełnienia minimów na Mistrzostwa Świata Seniorów, a także Młodzieżowe Mistrzostwa Europy. Zadanie z pewnością nie łatwe do wykonania, tym bardziej, kiedy nie posiada się odpowiedniego zaplecza (obozy, odnowa etc.)... Akcja zarejestrowana jest pod linkiem:


            Na powyższej stronie można dokonywać wpłat i w ten sposób pozwolić grupie treningowej na dalszy rozwój sportowy. Trzeba się spieszyć, bo do zakończenia zbierania pieniędzy pozostało tylko 26 dni! Ja już swoją cegiełkę dołożyłem.

            Muszę przyznać, że z dużą z dużą uwagę śledzę losy tej akcji. Z biegami w Polsce jest generalnie słabo, brakuje pieniędzy w szczególności dla młodych seniorów, którzy mogliby dalej się rozwijać, a zwyczajnie nie mają na to środków. Być może okaże się, że rozwiązanie zaproponowane w akcji Gonimy Europę, Gonimy Świat! przyjmie się w Polsce i stanie się katalizatorem do rozwoju dyscypliny? Na tę chwilę można jednak z całą pewnością powiedzieć, że jest to ciekawa alternatywa poszukiwania pieniędzy na rozwój sportowy - w tej akcji każdy może być sponsorem!

Poniżej także profil na facebooku, gdzie można śledzić postępy biegaczy:


środa, 12 listopada 2014

Ciężki bój w Biegu Niepodległości

Cześć!

            Wczoraj przypadał ostatni start na szosie w tym roku dla mnie, czyli Bieg Niepodległości w Gdyni. Biegi z cyklu GP Gdyni w Biegach Ulicznych cieszą się dużą renomą wśród zawodników czołówki Pomorza, jak i całej Polski, stąd na linii startu można zobaczyć wielu czołowych długodystansowców z naszego kraju. Tym razem również ekipa dopisała, więc można było liczyć na dobre wyniki i ciekawą rywalizację.
 
Przed startem (fot. Dorota Żaczek)
            Przed biegiem przyjąłem taktykę, aby pobiec spokojnie pierwsze 5 km, a potem jak będzie dobrze, mocno docisnąć. Wprawdzie nie biegałem żadnego treningu tempowego typowo pod 10 km, bo głównym celem na listopad jest start w Przełajowych Mistrzostwach Polski, ale w ostatnich tygodniach załadowaliśmy sporo siły i pobiegaliśmy po górkach, więc przed startem byłem względnie spokojny.

            Po wystrzale z "Błyskawicy" spokojnie wyczekałem na zawodników, z którymi mógłbym się załapać do grupy. Mój ostrożny start był zresztą ułatwiony, bo jak zwykle stałem w 2 linii - zawsze mnie zastanawia, po co dużo gorsi zawodnicy pchają się do pierwszej linii. Najpoważniejsze błędy popełnia się w pierwszych 3 - 5 minutach biegu, kiedy organizm jest jeszcze wypoczęty - tutaj łatwo o "ułańską fantazję", a tak naważone piwo przychodzi przełykać przez kilka ostatnich kilometrów biegu. Jednakże nikt nie zabroni nikomu poczuć, jak boli za szybkie otwarcie na 10 km, a boli i to bardzo.
 
Cała czwórka z którą wbiegałem na metę.
            Muszę jednak przyznać, że pomimo spokojnego początku, nogi mnie jakoś nie niosły, tym bardziej starałem się spokojnie, równym rytmem prowadzić swój bieg. Na 2 km udało się załapać do grupy z Danielem, Łukaszem, Michałem Czapińskim i Przemkiem Rulińskim. W takiej grupce biegliśmy przez jakiś czas, w bezpiecznej odległości za grupą z Karolem Kalisiem, Danielem Formelą i Łukaszem Oskierko. W tym czasie minęliśmy pierwszy podbieg, przy Janka Wiśniewskiego. Mimo ciężkich nóg, pokonałem go całkiem sprawnie. Nie czułem się tego dnia jednak zbyt dobrze, więc starałem się chować trzymając ogon i pilnując się, aby nie stracić kontaktu z grupą. Kolejny podbieg w okolicach 5 km nie był już dla mnie zbyt łatwy, odzyskałem kontakt z chłopakami dopiero u samego szczytu, na granicy wyznaczającej półmetek dystansu. Na zbiegu, który rozpoczynał się tuż za podbiegiem, wyszedłem przed grupę, dając sygnał, żeby podkręcić tempo. Sam nie wiem, dlaczego wtedy wyszedłem, bo już wcześniej miałem problemy z utrzymaniem tempa. Chyba chciałem sam siebie podbudować, że nie jest ze mną jeszcze tak źle. W międzyczasie zaczęliśmy się zbliżać do w/w zawodników biegnących wciąż przed nami. Efekt był taki (wtedy już prowadził Daniel), że tuż u podnóża ul. Świętojańskiej, Łukasz, Daniel i ja, minęliśmy odpowiednio Karola Kalisia, Daniela Formelę i doszliśmy do Łukasza Oskierko. Jak nie trudno było się mi domyślić (w końcu trenujemy razem), Daniel wtedy właśnie ruszył, podkręcając tempo już na samym początku długiego podbiegu na Świętojańskiej. Po tym ataku zostałem na jakieś 10 m, ale zdawało mi się też, że Łukasz Oskierko zaczyna lekko puszczać. Jednakże doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeśli teraz puszczę chłopaków, to będzie już dla mnie koniec zawodów. Zauważyłem, że chłopaki znowu zebrali się w grupę, zmusiłem się więc do jeszcze większego wysiłku i dzięki temu u szczytu podbiegu dołączyłem do biegnącej przede mną grupy. Przyznam, że obawiałem się, że wtedy chłopaki mocno ruszą w dół, na szczęście dla mnie tak się jednak nie stało - dzięki temu miałem choć chwilę na złapanie oddechu, przed ciężkim fragmentem na deptaku nadmorskim. Na płaskim, ostatnim fragmencie już nie było zmiłuj (jakby wcześniej było...). Ostatnie 1,5 km do mety to ciągłe tasowania i próby gubienia grupy - w tych atakach przodował Daniel. Dla mnie ostatni kilometr to była droga przez mękę. Kompletnie wypruty z sił, a rywale wciąż podkręcali tempo. Wiedziałem, że nie mogę stracić do Daniela więcej niż 20 sek., bo wtedy to on wyprzedzi mnie w całym cyklu GP. Zacisnąłem więc zęby i mimo ok. 10 metrowej straty trzymałem tempo narzucane przez chłopaków. Po skręcie w prawo i zmianie nawierzchni na kostkę brukową, zaważyłem, że ostateczny atak przeprowadzają imiennicy - Łukasz Gurfinkiel i Łukasz Oskierko. Daniel ewidentne odpadał. Wtedy poczułem krew i instynktownie również zerwałem się do ostatecznej szarży. Szczerze mówiąc liczyłem, że Daniel się już z tego nie podniesie. Niestety wypracowana w szybkim czasie przewaga nie wystarczyła, aby zniechęcić Daniela do dalszego finiszu. Mnie energii starczyło do ok. 20 metrów do mety. Wtedy już (a raczej dopiero!) kompletnie opadłem z sił, dając się wyprzedzić przez biegnącego do końca Daniela. Po przekroczeniu mety byłem kompletnie nieprzytomny. Trzeba jednak przyznać, że cała nasza czwórka w tym biegu dała z siebie wszystko - dobre tempo na dystansie, próby gubienia rywali i sprinterska walka do końca.
 
Pozornie duża przewaga.
            Warto nadmienić, że w biegu mimo międzynarodowej obsady, całe pudło zostało zajęte przez Polaków, nie mogło być jednak inaczej skoro startowali Łukasz Kujawski, Emil Dobrowolski i Marek Kowalski - aktualnie cała trójka to ścisły top w naszym kraju. Wygrał niezawodny w tym roku Łukasz Kujawski - gratulacje!
 
Jak widać, do mety było jednak jeszcze daleko...
            Kiedy emocje trochę opadły, musiałem przyznać przed samym sobą, że bieg w moim wykonaniu też był całkiem udany. Czas może nie powala - 31:47, ale osiągnięty po bardzo dużej walce z samym sobą - wiele razy w tym biegu traciłem kontakt z grupą, powracałem i znowu odpadałem. No i cierpiałem niesamowicie. Ale nie poddałem się i z tego jestem bardzo zadowolony. Wprawdzie przegrana na ostatnich metrach z Danielem jest małym zgrzytem, ale dałem z siebie na tym biegu 100 %, więc i nie mogę też mieć do siebie o cokolwiek specjalnych pretensji.
           
Dekoracja. Zmęczony, ale zadowolony.


            W tym miesiącu czekają mnie jeszcze 2 starty przełajowe - w Gdyni w ramach cyklu City Trial i na wspomnianych Mistrzostwach Polski. Na szczęście już na krótszych dystansach. Myślę, że po takim przetarciu jakie sobie zafundowałem w Biegu Niepodległości o moje nastawienie do startów i formę mogę być spokojny. 

niedziela, 2 listopada 2014

Dopingowa Saga

Cześć!

            Dzisiejszy wpis powstał spontanicznie, na bazie ostatnich dopingowych "wyczynów" biegaczy oraz biegaczek. Kilka dni temu w Świat poszła wiadomość, że Rita Jeptoo jest na dopingu - w próbce A wykryto erytropoetynę. W związku z dopingową wpadką Rity, World Marathon Majors podjęło decyzję o przełożeniu ceremonii zakończenia cyklu za rok 2014, na której to w/w zawodniczka miała odebrać niebagatelną nagrodę w wysokości 500 tyś. dolarów.

            Co ciekawe, w czerwcu br. IAAF podał listę zawodników oraz zawodniczek przyłapanych na stosowaniu niedozwolonych środków (link: http://aimsworldrunning.org/documents/AIMS_Anti-dopingAdvisory25062014.pdf). Pobieżna analiza nazwisk, pozwoliła mi na odnalezienie co najmniej 2 nazwisk znanych z polskich szos.  
 
Źródło: http://www.thesunchronicle.com/sports/local_sports/ethiopia-s-desisa-kenya-s-jeptoo-win-in-boston/article_75e333d4-a5ec-11e2-9347-0019bb2963f4.html?mode=image

            Z powyższych informacji nasuwa się jedna refleksja - nieważne czy dotyczy to najlepszych zawodników na świecie, czy przeciętnych biegaczy szosowych, pragnących zarobić na chleb bieganiem, problem dopingu dotyczy wszystkich. Powyższe doniesienia poświadczają, że również w Polsce konieczne jest wprowadzenie dużego sita kontroli antydopingowych, w szczególności dotyczących dużych biegów ulicznych, o znacznych nagrodach finansowych, tym bardziej, że zwycięzcy biegów z Polski, niedługo potem łapani są na koksie w biegach zagranicznych - coś tu więc nie gra... Najwyższy więc czas powiedzieć oszustom - "sprawdzam".

niedziela, 26 października 2014

Idzie nowe!

Cześć!

            Trening biegacza amatora wymaga dużo wyczucia. Przede wszystkim kluczowe jest znalezienie delikatnej granicy pomiędzy treningiem, pracą a odpoczynkiem, no i oczywiście prowadzić w miarę normalne życie rodzinne.

            Odkąd zacząłem ponownie biegać, minęło prawie trzy lata. W tym czasie powoli wracałem do treningów, stopniowo zwiększając obciążenia i intensyfikując bodźce. Jednakże w czerwcu tego roku stwierdziłem, że  chyba jednak trenuję zbyt lekko. Od tych trzech lat sam sobie układałem plany treningowe i starałem się je realizować w pełnym zakresie. Jednakże zazwyczaj największą przeszkodą w realizacji swoich celów jesteśmy dla siebie my sami. U mnie też jest podobnie, mimo że biegam trochę szybciej niż zwykły amator, to problemy mam te same – brak czasu na trening, zmęczenie po pracy, które odbiera ochotę do wyjścia na trening. Często zdarzało się też, że nie byłem w stanie skończyć całego treningu, a być może tylko mi się tak wydawało... Efekt był taki, że ambitne plany treningowe praktycznie nigdy nie były zrealizowane w 100%. Doszedłem więc do wniosku, że potrzebuję bodźca, który pchnie mnie do przodu.

            Okazja do tego nadarzyła się, kiedy Daniel powiedział, że chciałby wrócić do Trenera. Wtedy nastąpiła szybka analiza i równie szybka decyzja, że ja też zgłoszę się do trenera. Zwykle i tak większość treningów robimy razem, więc taka decyzja była dosyć naturalna. Mam nadzieję, że dzięki temu będę bardziej zmotywowany do treningów, a poza tym, zmiana bodźców z pewnością pozytywnie wpłynie na moje wyniki.

            Początek zapowiada ciężką pracę, bo już po pierwszym dniu na sprawności dostałem zakwasów, które miałem aż do następnej sprawności. Na zakończenie tygodnia był akcent biegowy, który też do najłatwiejszych nie należał. Muszę też wspomnieć, że szczęśliwie udało mi się uniknąć jednego akcentu na crossie, bo w ostatni weekend dużo startowałem i dostałem od Trenera wolne. Mimo wszystko było bardzo ciekawie i wymagająco, co bardzo dobrze rokuje.


            W szczególności liczę na poprawę mocy, bo Trener zwraca na to baczną uwagę, a tego z kolei ostatnio mi bardzo brakuje. Przez to mam mniejszy margines błędu - wystarczy że podpalę jeden kilometr, a nieraz cały bieg idzie na straty. Dzięki większej rezerwie w sile, myślę, że łatwiej będę mógł znieść nagłe zmiany rytmu, a także utrzymywać dobre tempo w środku dystansu, bo tutaj widzę u siebie spore mankamenty. Zanim jednak to nastąpi, trzeba dać z siebie wszystko na treningach, innej drogi nie ma. Jak to mawiają żołnierze Legi Cudzoziemskiej - "maszeruj albo giń". Wybór jest więc chyba oczywisty. 

niedziela, 19 października 2014

Odbudowa - misja ukończona!

Cześć!

            Mijający weekend znowu upłynął mi pod znakiem startów zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Po tych dwóch biegach mogę powiedzieć, że forma z pewnością rośnie i biega mi się coraz lepiej.

            W sobotę udałem się na zawody do Lęborka, w ramach GP Lęborka w biegach przełajowych. Muszę przyznać, że lubię tam startować, mimo że tak naprawdę miałem tam tylko jeden udany start... Jednakże bieganie po trzech, niezbyt (jak na przełaj) wymagających pętlach powoduje, że zawsze chętnie tam przyjeżdżam. Żałuję jednak, że nie można tam założyć kolców, bo dzięki temu można by było rozwinąć znacznie lepsze prędkości.
 
Na mokrej trawie przydałyby się kolce...
            Tym razem na starcie pojawili się Błażej Król oraz Radek Stankiewicz, a także wracający do biegania Sebastian Wąsicki. Niestety okazało się, że intensywnie startujący we wrześniu i na początku października Błażej (min. w przełajowym biegu o Nóż Komandosa, gdzie był drugi) powoli szykuje się do roztrenowania. Wobec tego pierwsza część dystansu przebiegła bardzo spokojnie. Jednak nie chciałem, aby start był tylko mocnym rozbieganiem, więc w połowie dystansu odłączyłem się od biegnących ze mną Błażejem i Radkiem, dyktując równe i mocne tempo. Bieg ukończyłem w dobrym zdrowiu, więc liczyłem na to, że takie pobudzenie dobrze mi zrobi przed planowaną ciężką przeprawą w dniu następnym.
 
Finiszowe metry.
            W niedzielę z kolei zaplanowany był pierwszy bieg z cyklu City Trial Trójmiasto (poprzednio: Z Biegiem Natury), gdzie wiedziałem, że nie będzie lekko, bowiem na starcie miał stanąć Łukasz Gurfinkiel, a być może inni mocni biegacze w osobach Michała Czapińskiego i Daniela Formeli. W poprzednim tygodniu wszyscy trzej stanęli na starcie biegu w Sopocie, a tam udało mi się wygrać zaledwie z Michałem, ale i tak moja przewaga nie była zbyt duża. W szczególności wiedziałem, że Łukasz jest w dużo lepszej formie ode mnie, na co wskazywał bieg w Sopocie, jednak przed biegiem nigdy nie zakładam porażki, podszedłem więc do tego startu z przekonaniem, że będę musiał dać z siebie 100 % aby nawiązać równą walkę - psychicznie byłem nastawiony na ciężką przeprawę. Przed biegiem także starannie zaplanowałem taktykę i liczyłem, że okażę się na tyle mocny, aby zrealizować przyjęte założenia.
 
Bieg ukończyło więcej osób - rywale poszli na wybieganie :P
            Start ruszyłem bardzo spokojnie, czając się na 3 pozycji. Wiedziałem, że na tak krótkim dystansie Łukasz będzie musiał ruszyć od samego początku, bo jest mocniejszy ode mnie na dystansie, a ja z kolei mam szybszy finisz. Zakładałem więc, że Łukasz będzie chciał uniknąć krótkiego finiszu i zaplanuje ucieczkę na długo przed metą. Na pierwszym kilometrze znajduje się bardzo mocny, selektywny podbieg, na którym Łukasz podyktował mocne tempo, więc w czołówce pozostałem tylko z prowadzącym bieg oraz Michałem. Na wypłaszczeniu, w okolicach 1,5 kilometra postanowiłem wysunąć się na prowadzenie, pokręcając tempo. Dzięki temu że zaatakowałem tuż za końcem podbiegu, szybko oddaliłem się od rywali, powiedziałbym nawet, że zbyt szybko i zbyt łatwo. Jednak po 500 m Łukasz dołączył do mnie, a Michał też nie był zbyt daleko. Potem, tuż po przebiegnięciu 3 km na trasie znajduje się długi i mocny zbieg, który zawsze sprawia mi dużo problemów. Na tym zbiegu Łukasz wypracował nade mną sporą, ok. 20 m przewagę, a i Michał zaczął niebezpiecznie blisko się do mnie zbliżać. Postanowiłem drugą część zbiegu pobiec bardziej agresywnie, dzięki czemu 100 m po zakończonym zbiegu udało mi się dogonić Łukasza. Zaraz potem zaczął się kolejny podbieg, na którym wiedziałem, że Łukasz zaatakuje. Starałem się z całych sił nie zostać z tyłu i to się udało, chociaż czułem, że kosztowało mnie to dużo sił - na szczęście to samo mogę powiedzieć o rywalu. Zaraz potem objąłem na chwilę prowadzenie, ale Łukasz przeprowadził kontrę, na którą myślałem już, że nie dam rady odpowiedzieć. Szybko wyrobił sobie ok. 10 - 15 metrów przewagi, jednak udało mi się całkowicie nie stracić kontaktu. Potem był znowu krótki i intensywny zbieg, gdzie znowu postanowiłem pójść agresywnie, nie dając się zgubić. Kiedy wybiegliśmy na ostatnie 400 m, mimo mocnego zmęczenia, udało mi się zmienić rytm na mocniejszy i dzięki temu błyskawicznie dogoniłem lidera biegu, a potem szybko wyrobiłem sobie bezpieczną przewagę, którą nie oddałem już do mety. Czas 17:03 to chyba mój najszybszy bieg tutaj, tylko o 3 sekundy wolniejszy od rekordu trasy, który ustanowił w zeszłym sezonie Łukasz.

            Na spokojnie oceniając, to kluczem do sukcesu okazały się zbiegi, na których nie straciłem zbyt dużo. Dzięki temu byłem dość blisko, aby móc przeprowadzić skuteczny finisz. Inną sprawą jest to, że dzięki ostatnim startom, bardziej lub mniej udanym, zdecydowanie lepiej czuję się na ostatniej części dystansu, nie "przytyka" mnie, dzięki czemu mogę wykrzesać z siebie reszki pokładów energii. Dzisiaj wszystko zagrało tak jak należy, z czego byłem bardzo zadowolony.

            Podsumowując - dwa biegi, dwa zwycięstwa. W szczególności jestem zadowolony ze znacznego wzrostu formy, mogę więc nieśmiało powiedzieć, że mój plan odbudowy formy startami się powiódł. Teraz mogę spokojnie i w dobrym nastroju rozpocząć przygotowania do przełajowych Mistrzostw Polski, które odbędą się na koniec listopada. Już w następną sobotę pierwszy trening na krosie, więc lekko nie będzie. Podbudowany jednak ostatnimi wynikami, z pewnością dużo łatwiej będzie się znosiło ciężkie akcenty na treningach.


            

sobota, 18 października 2014

Brooks T7 Racer - recenzja

Cześć!

            Ten wpis będzie dotyczył kolejnych zajęć z towaroznawstwa. W czerwcu udało mi się dokonać zakupu dwóch par butów biegowych. Teraz jest październik, trochę kilometrów już w obu parach już przebiegłem, pora więc na małe podsumowanie.

            Na pierwszy ogień pójdzie but startowy Brooks'a - T7 Racer. Na wstępie muszę przyznać, że dużą uwagę przywiązuję do butów w których biegam. W momencie zakupu przymierzam wszystkie dostępne buty danej kategorii (np. startowe), co istotne przymierzam obuwie każdej firmy. Dzięki temu mam pewność, że zawsze dokonałem wyboru najlepszego w danej chwili modelu. W czasie kiedy szukałem startówek przymierzyłem między innymi kilka par Asicsów (np. model Tarhter), Nike'ów (popularny model "Streak"), a także startówki Adidasa na podeszwie Boost. Niestety wszystkim modelom czegoś brakowało. Jedynym butem, który byłem gotowy kupić - zanim oczywiście nie przymierzyłem butów Brooks'a - był Nike Streak LT 2 - oba modele są bardzo do siebie podobne. Jednakże jeśli chodzi o Nike to nie było rozmiaru - przymierzałem trochę większe. Kiedy zaś przymierzyłem model T7 Racer, od razu stwierdziłem, że to jest właśnie to!

            W T7-ce urzekła mnie w szczególności lekkość oraz duże czucie podłoża. W szczególności jeśli chodzi o śródstopie, tutaj podeszwa jest bardzo cienka, dając dużo swobody w aktywnej pracy stopy, co lubię. Ponadto zwracałem uwagę na to, aby podeszwa nie miała otwartych paneli w podeszwie, bo moje poprzednie startówki Adidasa niestety takowe posiadały, co było dużym minusem kiedy trzeba było biegać po lesie (zaklinowane w podeszwie szyszki), choć raz zdarzyło mi się, że kamień leżący na asfalcie "przyczepił" mi się do podeszwy.
           
            But Brooks'a nie ma takich mankamentów, co poczytywałem na plus. Drugą rzeczą na jaką zwróciłem uwagę to niska waga - but według danych producenta waży ok. 180 gramów, ważąc "na rękę" wydawał się lżejszy od konkurencji (no może poza Asics Piranha). Niską wagę osiągnięto prawdopodobnie dzięki syntetycznym i bardzo delikatnym materiałom - inne startówki sprawiają wrażenie bardziej żywotnych, bo wykonanych z mocniejszych i grubszych materiałów. Myślę jednak, że nie o to chodzi w butach startowych, jestem tylko ciekaw czy ten model wytrzyma rok startów, ale to czas pokaże - póki co jest wszystko dobrze.
 
Designerskie wykonanie modelu T7 (pierwsze od lewej). Jak widać kolejną zakupioną przeze mnie parą butów był Adidas Supernova Glide Boost 6 - recenzja wkrótce!
            Brooks T7 Racer bardzo dobrze sprawdza się zarówno do biegów ulicznych. Tutaj jest jednak mały zgrzyt, bo buty nie trzymają się najlepiej na mokrej nawierzchni, to w czasie jesiennych startów może być dokuczliwe. W tym miejscu muszę jednak zaznaczyć, że biegałem w nich również biegach przełajowych po leśnych duktach i tam także trzymały się naprawdę dobrze. Wydaje mi się, że quasi przyssawki które widziałem w modelach Asicsa i Nike Streak LT lepiej bronią się, kiedy asfalt jest bardzo mokry.

            Dużym plusem T7 jest lekka i bardzo dobrze oplatająca nogę cholewka. Asymetryczne wiązanie potęguje uczucie dobrze przylegającego do nogi buta. Dzięki temu można w pełni wykorzystać możliwości tego modelu, czyli dobre czucie podłoża i możliwość aktywnej pracy stopy w czasie biegu.


            Omawiany but z pewnością mogę polecić szybkim i dobrze fizycznie przygotowanym do biegania zawodnikom, na dystansach do 10 km. Obawiam się, że dłuższe biegi mogą nie wyjść użytkownikowi na dobre, gdyż konieczność aktywizacja mięśni stopy w tych butach, przy dłuższych biegach może powodować duże napięcia w łydkach. Muszę przyznać, że ja sam po mojej pierwszej dyszce w tych butach miałem twarde łydki i bolące łydki, mimo że byłem obiegany i w trakcie sezony startowego. Mimo jednak "trudnych" początków o których wspomniałem, teraz bardzo chętnie w nich biegam, zarówno na treningach interwałowych lub tempowych, krótkich i szybkich trasach na zawodach, jak i na koronnym dla mnie dystansie 10 km. Moja ocena od 1 do 6 (1 to totalna klapa, 6 to niedościgniony ideał): 4+

niedziela, 12 października 2014

Pracowity weekend

Cześć!

            Ten weekend był dla mnie bardzo pracowity jeśli chodzi o bieganie. Jak już wcześniej pisałem, wrzesień był dla kompletnie nieudany jeśli chodzi o bieganie - brakowało treningów, za to miałem dużo przerw spowodowanych kontuzjami i chorobami. Niestety już wiadomo, że odbiło to się na mojej biegowej formie, a w zasadzie jej brak. Kto budował formę ten zapewne wie, że wymaga ona kilku tygodni intensywnych ćwiczeń, wliczając w to biegi tempowe, interwały, siłę itp. Ja w chwili obecnej nie mam tyle czasu, bo pod koniec listopada jedziemy z klubu na przełajowe Mistrzostwa Polski, więc wypadałoby w tym czasie prezentować dobry poziom sportowy. Nie ukrywam, że jesień to jest także czas, "żniw" na szosie, kiedy startów jest dużo, można trochę zarobić, no i nie brakuje szybkich biegów w dobrej obsadzie, aby spróbować powalczyć o nowy rekord życiowy.
 
W niedzielę na starcie było ciasno...
            Wiedząc to wszystko, postanowiłem pójść trochę na skróty - wciąż nie powinienem biegać zbyt wielu km ze względu na kontuzję lewej stopy (prawdopodobnie w tym tygodniu będę zaczynał rehabilitację), więc podjąłem decyzję o zwiększeniu ilości startów, do 2 w ciągu jednego weekendu. Mam nadzieję, że dzięki temu będę w stanie wskoczyć na wyższe obroty, aby jeszcze pod koniec października pobiegać jeszcze kilka mocniejszych treningów i w ten sposób spróbować się odbudować.

            W sobotę pojechałem do Kościerzyny. Muszę przyznać, że ta impreza należy do jednej z moich ulubionych. 5 kilometrowa, szybka trasa i płaska trasa po wahadle. Co ciekawe, ze względu na towarzyszące biegi dzieci, na jezdni są narysowane kreski i podane są odległości do mety, co ułatwia przeprowadzanie finiszowych ataków. Zwykle na biegu staje mocna ekipa, a tempo jest zawsze bardzo mocne.

            W tym roku na starcie pojawili się min. Dawid Klaybor, Tadeusz Zblewski, Błażej Król. Od początku prowadzenie objął Dawid, który im dłużej trwał bieg, tym bardziej przyspieszał. Tego dnia postanowiłem nie patrzeć na czas (biegłem bez zegarka), tylko jak najdłużej utrzymać plecy mocniejszych rywali. Sił zaczęło brakować w okolicach połowy dystansu, wtedy też zwolniłem i dałem się wyprzedzić Błażejowi. Liczyłem, że uda mi się wygrać dzięki szybkiej końcówce, jednak zmęczony poprzednimi stratami Błażej dał mi sygnał, żebym biegł swoje, także ostatnie 600 m przebiegłem znowu w dobrym tempie. Po starcie czułem zmęczenie w nogach, bo tak szybko jak w Kościerzynie, ostatnio biegałem chyba na treningach w sierpniu. Z optymizmem patrzyłem więc na start niedzielny, czyli 10 km ulicami Sopotu.

            W Sopocie na starcie stanęła również bardzo mocna ekipa, w tym wielu medalistów Mistrzostwo Polski i Europy. Niestety okazało się, że do samego biegu podszedłem zbyt optymistycznie. Pierwszy km przebiegłem tuz za pierwszą grupą, czas w okolicach 3:00/km. Już wtedy poczułem, że jest za szybko, a porządnie rozkręcone nogi po wczorajszym biegu nie niosą, a zaczynają się gotować. Sił na dobre tempo starczyło do 3 km, za którym wyprzedził mnie Łukasz. Postanowiłem nie poddać się bez walki i usilnie starałem się przykleić do jego pleców, niestety na darmo. Już przed 5 km miał nade mną sporą przewagę, którą powiększał aż do 6 km. Wtedy nogi lekko puściły, dzięki temu byłem w stanie podjąć walkę o utrzymanie w miarę niezłego tempa. Tak sytuacja wyglądała aż do 9 km, kiedy to niebezpiecznie blisko do mnie zbliżył się Michał Czapiński. Wtedy ponownie zebrałem się w sobie i jeszcze przyspieszyłem, i dzięki temu obroniłem 9 pozycję. Wynik 32:30 nie powala, ale patrząc na to co przez ostatnie 6 tygodni trenowałem, myślę że nie ma tragedii.
Tuż po zakończonym biegu.


            Kolejne tygodnie pokażą, czy mój plan się powiedzie, a więc czy mocne przetarcia pozwolą mi w listopadzie chociażby zbliżyć się do rekordu życiowego na 10 km. Wszystko co potrzeba, jest jednak jak zwykle w głowie i w nogach.

poniedziałek, 6 października 2014

(Bardzo) powoli do przodu

Cześć!

            W tym tygodniu powoli zacząłem ruszać się po tygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją stawu skokowego. Na marginesie muszę przyznać, że z nogą dalej nie jest ok., jednakże dopiero w środę okaże się czy to coś poważnego, bo mam umówioną wizytę u lekarza ortopedy...
 
fot. Tomasz Drop
            Ale wracając do treningów. Przez pierwszą część tygodnia powoli się rozpędzałem, zrobiłem dwa krótkie wybiegania. W środę postanowiłem już zrobić pierwszy zakres. Wyszło 10 km na tempie średnim ok. 3:39, poszło całkiem lekko. Kolejny zakres przebiegłem w piątek, tym razem 12 km już szybciej i co ciekawe, biegło się jeszcze lepiej. W sumie gdyby nie obawa o bolącą nogę, mógłbym biec spokojnie jeszcze więcej kilometrów. W odniesieniu do zakresu (kiedyś już pisałem), to dla mnie jest to bardzo bezpieczna jednostka treningowa, która pozwala na szybkie wprowadzenie się do szybszych treningów, co w tym wypadku postanowiłem wykorzystać.



            Na niedzielę natomiast umówiłem się z chłopakami na sesję interwałową. We wrześniu nie przebiegłem żadnego długiego treningu tempowego, ale 400 m odcinki na dosyć krótkiej przerwie muszą wystarczyć. Było całkiem spoko, jednak weryfikacja mojej formy przyjdzie w weekend, kiedy mam nadzieję, że będę mógł trochę postartować. O ile lekarz nie zarządzi przymusowej i kolejnej przerwy od treningów i startów. Jak na razie pozostaję jednak dobrej myśli.

czwartek, 2 października 2014

Druga strona medalu

Witam!

Dzisiaj nadszedł dzień na mój pierwszy felieton, opisujący „drugą stronę medalu” biegania, czyli jak na pasję partnera zapatruje się jego druga połówka. A bywa różnie…

            Osobiście staram się jak najczęściej „uczestniczyć” w zawodach, w których bierze udział Oskar. Na początku jeździłam na każde zawody, w celu robienia zdjęć, co z czasem musiało ulec zmianie ze względu na ich dużą częstotliwość. Gdy pojawiałam się jako jedna z nielicznych osób towarzyszących żartobliwie zostałam nazwana Panią Menadżer (co nie ukrywam jest bardzo miłe) chociaż bardziej pasuje określenie pomocnego zaplecza technicznego J Jak to często bywa zawody odbywają się najczęściej w weekendy, więc nie raz trzeba wcześnie wstać, jechać i wyjąć kilka godzin z rozkładu dnia. Niestety bardzo często weekendowe zawody wiążą się z rezygnacją z innych planów,  nie bardzo można sobie pozwolić na wieczorne wyjście dzień przed zawodami, ale nawet zwykła wieczorna kolacja przed startem musi być odpowiednio dobrana. Zwykle trzeba zapomnieć o tłustym pysznym Fast foodzie, bo jak tu jeść samemu, kiedy druga osoba zajada się zdrową pełną warzyw kanapeczką…. Co do samych zawodów to nie raz i nie dwa czeka się kilkanaście, a nawet i kilkadziesiąt minut na ich rozpoczęcie. Wiadomo, najpierw trzeba przyjechać, zapisać się, odebrać pakiet i czekać, czekać, czekać….. Z punktu widzenia biegacza oczywiście to tak źle nie wygląda, bo trzeba doliczyć czas na rozgrzewkę, zaliczenie tzw. posiedzenia, kilka przebieżek, rozciąganie zapoznanie się z trasą oraz  rywalami itp. Jeżeli bieg rozgrywa się w jakimś większym miesicie to oczywiście można jako towarzysz biegacza znaleźć sobie ciekawe zajęcie np. zwiedzanie miasta, ale co zrobić, gdy mamy do czynienia z biegiem w środku lasu, gdzie nie ma nawet ławki żeby usiąść i czekać na naszego sportowca ? 
Niestety to jest ta ciemna strona wyjazdów na zawody, gdzie niekiedy trzeba po prostu  koczować w samochodzie. Istotna jest także pogoda w dniu zawodów, gdzie podczas towarzyszenia Oskarowi na zawodach zdarzało mi się kibicować przy temperaturze – 15 stopni, ale także + 30. Nie jest to łatwe stać jednego dnia w pełnym słońcu, a następnym razem  w okropnym wietrze :)  Do minusów towarzyszenia podczas zawodów (chociaż z punktu widzenia biegacza jest to ogromny plus) należy zaliczyć trzymanie rzeczy których biegacz pozbywa się przed startem. W przypadku Oskara najczęściej jest to cały zestaw rzeczy, który powiększa się na kilka minut przed samym startem (co jest niezwykle denerwujące i niekiedy podnoszące mi mocno ciśnienie, gdyż słysząc słowa spikera, że zostało 5 minut do startu szukam najczęściej wzrokiem Oskara, który w tym czasie się rozciąga, robi przebieżki i ani myśli się przebrać w strój startowy :p ). warto zaznaczyć, że na większych imprezach, gdzie zbiera się większa ekipa np. z tzw. „Szałach Teamu”, z jednego małego plecaczka robi się kilka większych i tak trzeba jednocześnie kibicować, trzymać rzeczy, robić zdjęcia i pilnować kto pierwszy ze znajomych przekracza linie mety żeby jak najszybciej oddać mu tzw. depozyt :).


Jednakże trzeba  przyznać, że niewątpliwie nawet największy ciężar i dyskomfort z tym związany zostaje zrekompensowany podczas dekoracji zwycięzców, gdzie na podium staje ktoś z ekipy którą się dopingowało, a tym bardziej kiedy na podium staje Oskar :).
Autor: Dorota Żaczek

sobota, 27 września 2014

Pechowy wrzesień

Cześć!

            Tuż po niedzielnym starcie w Rumi, w poniedziałek postanowiłem zrobić lekkie, 14 km wybieganie. Zamiast do lasu tym razem wybrałem się na drogę biegnącą z gdańskiej Przeróbki na Westerplatte. W drodze powrotnej nieostrożnie postawiłem stopę na krawężnik, wskutek czego po przybiegnięciu do domu zobaczyłem dużą "bombę" na wysokości kostki od wewnętrznej strony stopy.


            Co ciekawe, w czasie biegu nie czułem bólu. A właściwie to czułem, ale zbagatelizowałem to, bo już wcześniej odczuwałem w tym miejscu bolesność, prawdopodobnie spowodowaną przeciążeniem związanym powrotem do regularnego biegania po nieregularnym bieganiu w Turcji i przerwie w czasie przeziębienia. Niestety w poniedziałek zrobiłem mój jedyny trening w tym tygodniu. Noga wprawdzie wygląda już dużo lepiej, ale mimo stosowanych leków wciąż od czasu do czasu ból, a ponadto opuchlizna nie do końca zeszła.


            Ciekawe jest to, jak szybko można stracić cały miesiąc pracy wykonanej w sierpniu... W tym momencie jestem ewidentnie pod formą, a przerwa spowodowana kontuzją z pewnością nie wpływa pozytywnie na poziom sportowy. Wygląda na to, że październik upłynie mi na staraniach odbudowania się po kiepskim i bardzo pechowym wrześniu...

czwartek, 25 września 2014

Nie tylko fotograf, ale i reporter …….

      Dnia 21.09.2014 wybraliśmy się na bieg do Rumi na XXX Bieg Pokoju. Miał to być tzw. „cichy bieg”, aczkolwiek na miejscu okazało się, że nie będzie on taki cichy ponieważ na starcie stawili się Andrzej Rogiewicz, Tadeusz Zblewski, Błażej Król oraz Łukasz Wirkus. Należy wspomnieć, że organizacyjnie bieg w Rumi trzyma wysoki poziom. Start i meta na stadionie miejskim, gdzie z trybun można swobodnie oglądać zmagania zawodników na trasie jest ogromnym plusem. Biegowi głównemu seniorów towarzyszą biegi dzieci co stanowi dodatkową atrakcje. Sam program imprezy został ustalony w ten sposób, że na początku odbywa się bieg główny następnie biegi dzieci i w międzyczasie odbywa się dekoracja, jest to niezwykle ułatwienie, a zarazem korzystne rozwiązanie dla biegaczy którzy nie muszą czekać na zakończenie całej imprezy.

      Zawody z drobnym opóźnieniem rozpoczęły się o godzinie 11:40 na dystansie 6 km, poprowadzonym za pomocą 1 km pętli. Na pierwszym okrążeniu uplasowała się 13 osobowa ekipa prowadząca, która z każdym kolejnym okrążeniem się rozciągała. Oskar znajdował się w czołowej piątce na zmianę zajmując od 3 do 5 miejsca. Na dwa okrążenia przed końcem można już było śmiało powiedzieć, że wygra Andrzej Rogiewicz, który zostawił w tyle resztę biegaczy, zaraz za nim biegł Tadeusz Zblewski następnie Błażej Król i Łukasz Wirkus, na 5 miejscu zaś znajdował się Oskar, któremu niestety nie starczyło siły żeby dogonić Łukasza Wirkusa i ostatecznie zakończył bieg na miejscu 5. Bieg moim zdaniem należy zaliczyć do udanych startów, które pozwalają na sprawdzenie się z mocniejszą ekipą, z którą można się pościgać, aczkolwiek zawsze pozostaje niedosyt, gdy nie można dogonić kogoś z kim wcześniej zazwyczaj się wygrywało. Może to brak odpowiedniego przygotowania, może brak świeżości, a może po prostu kolejna lekcja, że wszystko to siedzi w naszej głowie i trzeba się odblokować…..



Ps. A to kolejny przyjemny akcent zorganizowanych imprez biegowych, od 2:02 - relacja z imprezy w telewizji TTM:

http://www.telewizjattm.pl/serwis-sport/2014-09-22/30734-xxx-bieg-pokoju-w-rumi.html?play=on

Autor: Dorota Żaczek

wtorek, 16 września 2014

Biegacz - Turysta w Turcji

Cześć!

W ostatnim tygodniu spędziłem czas na wakacjach, stąd też wpis na ten temat. Wakacje to czas, kiedy bardzo ciężko jest zmobilizować się do realizacji planu treningowego, jednakże szkoda jest utracić formę, którą się w pocie czoła budowało.

Niestety, już na wstępie można śmiało powiedzieć, że Turcja – bo tam odpoczywałem – nie jest idealnym miejscem do uprawiania biegania.

Przede wszystkim pogoda. W miarę znośne warunki pogodowe do biegania panują tak naprawdę po zmierzchu. Idealnym czasem na wykonanie treningu jest czas od ok. 20 do 7:30. W tym czasie temperatura "spada" do ok. 26 – 27 stopni. Tuż po brzasku od razu temperatura rośnie do ok. 30 stopni, aby w ciągu dnia podbić się jeszcze o kilka kresek. Wprawdzie u nas np. tego lata także było bardzo ciepło, ale w Polsce zawsze można schować się do lasu, gdzie cień i wiatr ratują trochę całą sytuację. W Turcji niestety nie ma tak lekko. Nie ma tutaj roślinności przynoszącej chłód – okoliczna roślinność to niskie krzewy lub osty, nie rośnie trawa, więc wszystko unosi się w kurzu. To potęguje uczucie ciepła, które jest o wiele większe, niż w Polsce przy tej samej temperaturze. Ochłody nie przynosi też bryza znad morza. Co ciekawe, w hotelu gdzie mieszkaliśmy, sztucznie utrzymywana jest zielona roślinność i trawa. Dzięki mimo dużego ciepła, jest tam względnie znośnie. Niestety w hotelu biegać się nie da, trzeba i tak wyjść poza obiekt.

Kolejnym problemem jest brak dobrego miejsca do biegania w tym kraju. Drogi są kiepskiej jakości, często trudno jest gdzie kończy się asfalt, a gdzie zaczyna się miękkie pobocze. Dodatkowo, Turcy dosyć swobodnie podchodzą do jazdy swoim torem drogi – często jadą pod prąd, albo np. na 2 pasmowej drodze autobus jedzie środkiem drogi, natomiast osobowe samochody i motory jadą miękkim poboczem... Mimo to wydaje się, że pobocza drogi są chyba najlepszym miejscem do biegania. Są wprawdzie polne drogi, jednakże mają one swoje istotne mankamenty. Po pierwsze, są one dosyć krótkie i często kończą się niespodziewanie. Nawierzchnia też nie sprzyja rozwijaniu dużych prędkości – jest dużo ostrych kamieni, które gęsto wyrastają z twardej i piaszczystej, nieutwardzonej drogi. Ponadto, jest jeszcze kolejny problem, na który również ja sam natrafiłem – w Turcji pełno jest bezdomnych psów. Żerują one głównie przy osadach miejskich i w samych miastach, jednak ja miałem nieprzyjemność spotkać agresywnego czworonoga na polnej drodze, tuż przy starej i niezamieszkanej nieruchomości. Na szczęście dla mnie, psa nie zobaczyłem, tylko usłyszałem jego agresywne szczekanie (pewnie z pustego budynku) – od razu zrobiłem tył zwrot i w nogi do najbliższego skupiska ludzi. Skończyło się bez szwanku, mimo to bieganie po bezdrożach to jest jednak spora niewiadoma, czy nie zostaniemy pogryzieni.

W ciągu 6 dni pobytu wykonałem 4 jednostki treningowe, w tym 2 krótkie wybiegania, a także zabawę biegową 15 x 30' na przerwie 2 ', a także serię podbiegów pod ostrą ok. 250 m górę. Świadomie zdecydowałem się na wykonanie krótkich i intensywnych akcentów. Od początku pobytu wiedziałem, że zrobienie kilkunastu km II zakresu będzie niewykonalne, gdyż nawet wybiegania nie przychodzą tutaj tak łatwo jak w Polsce.


Dodatkowo, w czasie podróży powrotnej przeziębiłem się, bo w nocy po powrocie dostałem temperatury, a także zaczęło boleć mnie gardło i leciało mi z nosa. Z tego powodu nie dość, że musiałem zrobić przymusową przerwę od biegania, to jeszcze zdecydowałem się zrezygnować ze startu w biegu Westerplatte. Od tego tygodnia jednak trzeba będzie znowu wrócić do treningu i odnaleźć formę, która pewnie gdzieś zaginęła między Turcją a Polską...  

wtorek, 2 września 2014

52. Bieg Westerplatte, czyli luźna refleksja o bieganiu i podatkach

Cześć!

            Jeszcze w lipcu postanowiłem, że w połowie września wystartuję w Gdańsku w ramach 52 biegu Westerplatte. W Gdańsku mieszkam już od wielu lat, więc zawsze chętnie korzystam z okazji aby wystartować w moim mieście.

            Aspekty sportowe nie będą w tym wpisie jednak poruszane. Wg. regulaminu zapisy miały trwać do 28 sierpnia. Ok, zapisałem się odpowiednio wcześniej, aby nie mieć potem kłopotów z wystartowaniem. Wprawdzie organizator pozostawił sobie furtkę, że może dopuścić do startu zaproszonych gości, jednakże dla po 28 sierpnia nie ma już możliwości dogłoszenia się w sposób "oficjalny".

            Kiedy jednak na początku tego tygodnia zerknąłem na listę startową wprost oniemiałem! JEDENASTU zawodników z Kenii na liście startowej!!! W tym miejscu muszę zaznaczyć, że zgodnie z regulaminem wszystko jest ok, ale jakoś ciągle z tyłu głowy kołacze mi, że oto mamy tutaj zagrywkę nie fair. Poniżej postaram się ubrać w słowa i opisać moje dziwne uczucie i znaleźć przyczynę takiego stanu umysłu.

            W pierwszej kolejności trzeba zaznaczyć, że mamy do czynienia z imprezą masową, o charakterze sportowym, co ważne, organizowaną przez jednostkę budżetową Miasta Gdańska - MOSiR Gdańsk. Oznacza to wg. mnie tyle, że aspekt sportowy nie jest tutaj najważniejszy, więc ja nie widzę sensu aby dawać możliwość "zaproszenia" eksportowych gości, których renoma jest dosyć powszechnie poddawana w wątpliwość. Dlaczego poddawana w wątpliwość? Przykład - Bieg Ursynowa, czyli bardzo dobrze płatny bieg na 5 km - ani jednego Kenijczyka! Ciekawe czy to z powodu przeprowadzania losowych kontroli antydopingowych wśród zawodników 1 - 6... A tymczasem w Gdańsku, gdzie są tylko 3 nagrody, wystartuje ich aż jedenastu (w regulaminie brak zapisu o antydopingu - przyp. autora)! Hmmm...  Kolejna impreza, gdzie warunkiem odbioru nagrody jest pozytywne przejście kontroli antydopingowej będzie bieg w Sopocie 12 października. Zobaczymy ile tam wystartuje Kenijczyków i mam na myśli tych, którzy masowo startują w Polsce. Przeczuwam, że tłumu nie będzie...

            Wracając jednak do gdańskiego MOSiR-u... Skoro bieg ma promować bieganie, jako podstawową formę aktywności, a także (!) 75. rocznicę obrony polskiego wybrzeża we wrześniu 1939 roku, to jak byk prosi się, żeby jeżeli już jest zapis o możliwości zaproszenia gości, to dlaczego nie został zaproszony ani jeden dobry biegacz autochton z Gdańska, np. Radek Dudycz? Moim zdaniem udział lokalnych zawodników na dobrym poziomie, z którym można porozmawiać po biegu i spotkać na treningu w lesie, jest bardziej inspirujący dla amatora biegania niż najlepszy Kenijczyk. Moim zdaniem na imprezach w Gdańsku się tego nie czuje.

            Kolejna sprawa. Już kilka razy o tym wspominałem, więc nie będę po raz kolejny się nad tym rozwodził. Wciąż organizatorzy faworyzują zawodników zza granicy, tymczasem Ci rodzimi nie mają co liczyć na jakiekolwiek wsparcie. Kenijczyk oprócz tego, że zwykle wygrywa coś na biegu, często ma dodatkowo opłacony hotel, a i nie należy do rzadkości wynagrodzenie za samo pojawienie się na starcie! Przypominam, że mówimy tu o Kenijczykach "trzeciego sortu", a nie o gwiazdach światowego formatu rodem z Kenii.

            Na koniec zauważyć należy, że treść takiego zapisu regulaminu jest kontrowersyjna także wśród innych biegaczy. Pamiętam "awanturę" na którymś z forum internetowym, kiedy dwa lata temu na tym samym biegu, ktoś zarzucił Danielowi i Łukaszowi, że zostali dopuszczeni do startu przez organizatora. Prawda była jednak taka, że skorzystali oni z zapisu regulaminu, w ramach którego organizator dopuścił możliwość dopisania się chyba 100 osobom na dzień przed startem, jednakże trzeba było się zapisać osobiście w kasach BKS Lechia. Z tego co pamiętam, to chłopaki i ich bliscy stali tam kilka godzin, ale się im udało. Niemniej jednak już wtedy mówiło się, że zapis dający furtkę organizatorowi jest nie fair w stosunku do pozostałych zawodników, np. tych którzy nie zdążyli się zapisać, a których organizator nie miał ochoty zaprosić...

            Oj, dostało się organizatorowi... Można się ze mną zgadzać lub nie, ale jako podatnik, chyba mam prawo mieć swoje zdanie na temat w jaki sposób wydawane są pieniądze z danin publicznych jakie płace na rzecz lokalnego samorządu :)   

PS. Kiedyś czytałem na maratonach polskich artykuł Łukasza Panfila "Upadek klasy średniej". Artykuł ma prawie rok, ale jakoś zapadł mi w pamięć. Wprawdzie autor szukał przyczyny gdzie indziej, ale ja bym tutaj dodał kolejną - u nas w Polsce klasę średnią biegaczy zastąpili Kenijczycy i Ukraińcy. Przy aprobacie i poklasku rodzimych organizatorów biegów. Dziękuję!

Poniżej link do artykułu:
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=8&action=2&code=2555

UPDATE 3.09.2014 r.:
Dziś z ciekawości wchodzę na stronę biegu - okazało się, że zapisy zostały ponownie otwarte, dziś do 23:59 można się zapisywać. Znowu można odwołać się do regulaminu, który stanowi, że może on w każdym momencie ulec zmianie... Skoro więc tak swobodnie zmieniamy reguły gry w trakcie zabawy, może warto byłoby wprowadzić kolejną zmianę i dopisać fragment o kontroli antydopingowej, albo klasyfikację narodową lub UE...? Byłoby miło...

poniedziałek, 1 września 2014

Podsumowanie sierpnia

Cześć!

            Mija sierpień, czas więc zdać krótki raport z tego, co udało się w tym miesiącu wykonać. Jak już wcześniej wspomniałem, po biegu w Lęborku, już na początku sierpnia zaplanowałem solidną robotę, aby dobrze przygotować się do startów w jesieni.

            Plan był bardzo ambitny, zakładał bowiem 2 mocne akcenty w tygodniu, w tym sesję interwałów oraz jedną sesję wytrzymałości tempowej. Dodatkowo, chciałem przebiec raz tygodniu II zakres i porobić trochę siły. Biegowy tydzień miał być uzupełniany "dniami wolnymi", czyli biegami regeneracyjnymi oraz biegami w I zakresie.

            Można powiedzieć, że plan został wykonany w 85%, co jak na moje obciążenie obowiązkami zawodowymi uważam za bardzo dobry wynik. Przede wszystkim zrobiłem wszystkie najważniejsze treningi, czyli interwały i tempówki. Tutaj nie obyło się od małych przygód. Już w 1 tygodniu zaplanowałem wytrzymałość tempową na sobotę. Niestety tego dnia (3 sierpnia) był taki upał, że zdołałem przebiec tylko 3 z 10 1000m odcinków - dalej musiałem spasować. Bieg na prędkości ok. 3:05/km był dla mnie tego dnia po prostu nie osiągalny, już od początku pierwszego odcinka czułem się źle. Zrezygnowany odpuściłem. Stwierdziłem jednak, że nie poddam się tak łatwo, więc ten trening przeniosłem na niedzielę wieczór. Tamtego dnia wybrałem się na asfalt w lesie przy Nadleśnictwie Gołębiewo i był to strzał w dziesiątkę. Biegało mi się bardzo dobrze, trening 10 x 1 km wykonałem spokojnie, prędkości oscylowały w granicach 3:04/03 kończyłem jakoś w 2:56. Nie ma co ukrywać, że za zmianę planów i przesunięcie tego treningu zapłaciłem później, bo nie dałem rady już odpowiednio zregenerować się przed kolejnymi treningami, więc początek następnego tygodnia był ciężki. W szczególności chodzi o interwały, które miałem zaplanowane na środek tygodnia. Niemniej, już do soboty było wszystko ok. W czasie interwałów robiłem 10 x 2 x 400 m, na krótkiej przerwie w truchcie. Po sesji interwałów zwykle biegałem następnego dnia II zakres, aby popracować trochę na poziomie tlenowym. Prędkości na zakresie nie były imponujące (średnio między 3:36 a 3:39 na km), ale nie mogło być inaczej, gdyż dzień wcześniej odbywałem mocny trening. Czwartek i piątek zwykle biegałem spokojne biegi, na zmianę wplatając w to serię podbiegów, albo zajęcia ze sztangą w przydomowej siłowni. Jak mam być szczery to nie lubię za bardzo ćwiczyć na siłowni, ale trzeba przyznać, że efekty tej pracy są bardzo dobre - biega się o wiele "lżej", czuć to w szczególności na wzniesieniach, kiedy mogę w miarę swobodnie utrzymać dobre tempo biegu. Sobota jak już wspomniałem, to najważniejszy trening, czyli wytrzymałość tempowa. Od tamtej feralnej soboty, wszystkie następne tempa biegałem na Gołębiewie. W 2 i 3 tygodniu biegałem 4 x 2 km + 2 x 1 km. Muszę przyznać, że lekko nie było. Na 3 tydzień chciałem spróbować zrobić 12 km tempa, czyli 4 x 2km + 4 x 1km, jednak się nie udało, jeszcze było za wcześnie, może na jesień się uda. Trzeba zauważyć, że asfalt na Gołębiewie nie jest płaski jak stół, są tam wzniesienia, które przy dużej prędkości stają się odczuwalne. Omawiane odcinki biegałem w sposób "w tę i z powrotem", dlatego odcinki, na których było więcej "w dół" biegało się łatwiej (co nie znaczy że szybciej...), a odcinki gdzie było więcej górek kosztowały mnie zacznie więcej siły. Na 2 km starałem się utrzymywać średnią ok. 3:05/km, natomiast na 1 km  - od 3:02 w dół. Założenia zostały nie bez trudu zrealizowane. Na marginesie muszę powiedzieć, że na takich treningach nieoceniona jest pomoc sparing partnera lub partnerów. Kiedy prowadzenie rozkłada się na większą liczbę osób, trening staje się bardziej znośny. Niestety z powodu przygotowań Daniela do maratonu, musiałem biegać te treningi sam.


            Sierpień zakończyłem startem w Łodzi, w biegu Fabrykanta. Dystans 10 km posiadał atest PZLA, więc była okazja aby sprawdzić jaka jest forma bezpośrednio po ciężkich treningach. Relację z tego biegu przekażę już wkrótce!

sobota, 9 sierpnia 2014

Pierwsza weryfikacja - Bieg Św. Jakuba w Leborku

Cześć!

            Ponad 2 tygodnie temu, postanowiłem pojawić się na zawodach w Lęborku, na Biegu Św. Jakuba, który miał miejsce 26 lipca. Start ten stanowił zwieńczenie mojej podbudowy, a uważam że zawsze warto wykonać taki start kontrolny, aby mniej więcej wiedzieć na czym się aktualnie stoi "z robotą".

            Jak zwykle pod koniec lipca, pogoda dobija do rekordów ciepła w danym roku, nie inaczej było i w tym roku. Na szczęście tego dnia słońce od czasu do czasu chowało się za chmurami, ale nie zmienia to faktu że było w okolicach 28 stopni w cieniu - nie jest wymarzona to pogoda na zawody na 10 km... trzeba tutaj oddać organizatorom, że trasa pod względem nawadniania zawodników jest przygotowana bardzo dobrze - na ok. 2,5 pętli były dwa punkty z wodną kurtyną, a także 3 punkty z kubkami z wodą. Na szczęście kurtyny tego roku nie były "zobowiązujące", tj. można było je ominąć, albo wbiec w nie tylko nieznacznie się zamaczając. Duży plus dla organizatora.

            Na zawody udałem się z Danielem i Mateuszem. Podróż minęła nam całkiem dobrze. Dzięki dużej plenerowej imprezie odbywającej się w Gdyni, korki tworzyły się właśnie w stronę Gdyni, a nie, jak to zwykle bywa w lecie, w stronę Helu i Lęborka.

            Na starcie jak zwykle pojawiło się kilku dobrych "uliczników", min. Emil Dobrowolski, Łukasz Kujawski, Łukasz Oskierko, Paweł Pietraszke i inni. Ja wiedziałem, że w tego dnia muszę mieć się na baczności, po pierwsze ze względu na wysoką temperaturę, którą źle znoszę, a po drugie ze względu na moje miejsce w okresie treningowym - praktycznie bez tempa od 6 tygodni musiało się negatywnie odbić na formie. Postanowiłem pierwsze 5 km polecieć w 16:15 (po 3:15), a potem ewentualnie zacząć przyspieszać. Plan okazał się dobry. Zacząłem bieg praktycznie w 3 grupie, tuż za Błażejem Królem. Pierwszy kilometr w 3:17, czyli spokojnie. Jednakże cały czas, mimo że nie było oznaczonych kolejnych km, musiałem biec równo, bo kolejny oznaczony km - piąty - wyszedł łączny czas 16:16, czyli niemalże idealnie. No niestety wtedy dopiero wyszły braki w treningu tempowym. Ani rusz nie szło przyspieszyć... Niby na ostatnim kole starałem się szarpnąć, ale wyszło z tego nieznaczne przyspieszenie. Finiszu tez nie było, co spowodowało przegranie 8 miejsca w biegu na ostatnim kilometrze - szkoda.


            Bieg ukończyłem na niezłym 9 miejscu, z czasem 32:51. Może nie jest to jakieś nie wiadomo co, ale rok temu, kiedy jednak byłem lepiej przygotowany, pobiegłem tutaj ok. 33:30... Mimo wszystko uważam że jest to niezły prognostyk. W ciągu miesiąca, czy dwóch może się wszak wiele wydarzyć. Mam nadzieje, że w moim przypadku będzie raczej wiele dobrego i będę mógł na jesieni, w lepszych warunkach termicznych, myśleć o złamaniu magicznej dla mnie bariery 31 min.

sobota, 2 sierpnia 2014

Praca u podstaw

Cześć!

            Przez ostatni miesiąc, tak jak pisałem to już wcześniej, wykonałem solidną (mam nadzieję!) podbudowę siłowo - tlenową, czyli wszystko to, co moim zdaniem zawiodło w czerwcu.

            Przynajmniej 2 razy w tygodniu wykonywałem siłę żelazną, zazwyczaj kończyło się na 2 seriach,  czasie których robiłem około 5 ćwiczeń z 16 kg sztangą, a także uzupełniałem ćwiczenia brzuszkami i pompkami. Efekty tych ćwiczeń czuję już teraz, bo wydaje mi się, że po pierwsze - nie męczę się tak podczas utrzymania dobrej techniki biegu, a po drugie - mogę "ładnie biec" przez dłuższy okres czasu. Moim zdaniem tylko dzięki temu jestem w stanie urwać dodatkowe sekundy, w porównaniu do sytuacji, kiedy bym tych ćwiczeń nie wykonywał. Najogólniej rzecz ujmując, poprawiam w ten sposób ekonomikę biegu, dzięki temu siły starczy mi na dłużej. Przynajmniej taką mam nadzieję.


            Oprócz tego powróciłem na II zakresy, co więcej, zamierzam biegać je możliwie jak najdłużej. Dodatkowo, przeprosiłem się z gdańską pętelką zakresową, czyli 815 metrową pętlą w lesie, na której znajduje się ok. 200 metrowy podbieg. Co ciekawe, niby jest on dosyć płaski, ale przebiegając tam np. 18 pętli, daje to równo 3.600 metrów podbiegu! I to na zakresie! Porządna dawka siły.

            Na dokładkę dołożyłem do tego jeszcze trening siły biegowej. Tutaj niestety nie było już tak lekko, bo początkowo miałem problemy ze skurczami, które niestety często uniemożliwiały mi skończenie zaplanowanej ilości podbiegów. Podejrzewam, że moje słabe starty w czerwcu były spowodowane właśnie małą siłą, skoro nie miałem nawet dość pary, aby w dobrym tempie zrobić podbiegów... Na szczęście teraz już wszystko wygląda całkiem nieźle. Nie dość, że zacząłem całkiem szybko wbiegać na górę, to jeszcze bez problemów jestem w stanie w biegać na 1 treningu ok. 2,5 km siły.


            Jedyne na co niestety ostatnio narzekam, to zbyt mała ilość snu. Przez ostatni czas spałem po 6,5 h na dobę - zdecydowanie za mało. Nie dość, ze odbijało się to na treningach, bo wychodząc biegać już byłem zmęczony, to jeszcze spadła mi drastycznie motywacja do treningu. Stwierdzam, że nawet najlepsza robota może zostać zaprzepaszczona przez niedobory snu, więc muszę się "przyłożyć" i poszukać kolejnych godzin na sen, bo teraz zaczynam wchodzić w kluczowy okres budowania formy - trzy tygodnie, w czasie których zamierzam wykonać 6 mocnych akcentów tempowych. Potem przyjdzie czas na kolejny start kontrolny - postanowiłem pojechać na zawody do Łodzi i tutaj wielka niewiadoma, bo nie wiem jeszcze jaki jest profil trasy - dopiero zamierzam wysłać zapytanie do organizatora w tej kwestii. Jeśli będzie w miarę płasko, będzie okazja spróbować się na jeszcze zmęczonych nogach. Jeśli będzie ok, o wyniki w jesieni mogę być spokojny. 

niedziela, 20 lipca 2014

ALE odżywki!

Cześć!

            Dzisiaj swoją uwagę postanowiłem skupić na odżywkach nowej marki na rynku odżywek dla sportowców trenujących sporty wytrzymałościowe, tj. ALE – Active Life Energy. W pierwszej kolejności muszę zauważyć, że koncentruję się na właśnie tej firmie nieprzypadkowo. Odpowiedzialnym za opracowanie składu odżywek tej firmy jest dr Jakub Czaja – niegdyś bardzo dobry biegacz długodystansowy i przeszkodowy,  obecnie także dobry triathlonista, ale co najważniejsze członek "legendarnej" grupy biegowej trenera Szałacha (która wciąż ma się dobrze!) i prywatnie mój serdeczny przyjaciel. Muszę zauważyć też, że pomimo tych okoliczności, postaram się obiektywnie opisać i ocenić odżywki, którymi się raczyłem w ostatnim czasie, w oderwaniu od moich prywatnych zażyłości z producentem :)

            W ostatnim czasie próbowałem głównie produkt ALE Race – czyli odżywka węglowodanowa z elektrolitami, ale także ALE MagneUp! oraz ALE Gel o smaku zielonego jabłka, który smakowałem na dzisiejszym długim wybieganiu, które biegałem z Danielem.


Odżywka ALE Race jak już wspomniałem wyżej, jest napojem węglowodanowym. Dzięki odpowiedniemu rozcieńczeniu proszku możemy uzyskać odpowiednio napój izotoniczny, jak i hipotoniczny. Dzięki podpowiedzi Kuby, obecnie najczęściej raczyłem się napojem w formie roztworu hipotonicznego, który lepiej nawadnia organizm niż izotonik, co jest szczególnie ważne w czasie letnich upałów. Producent proponuje jak na razie smaki czerwonego jabłka oraz maliny – ja próbowałem czerwone jabłko. Muszę przyznać, że moim ulubionym smakiem jest grejfrut, więc smakowo niedościgniony dla mnie jest smak izotonika firmy Izostar. Pomimo jednak moich upodobań smakowych, muszę przyznać, że proponowany przez ALE smak jest całkiem smaczny, powiedziałbym, że nie zasładza i dobrze się przyjmuje w większych ilościach, co jest szczególnie ważne, kiedy jest się zmęczony po treningu (jak i w trakcie) i trudno jest przełknąć cokolwiek. Proszek bardzo dobrze się rozpuszcza, nie wymaga do rozmieszania specjalnych shaker-ów. Pijąc ALE Race, nie miałem nigdy większych problemów z dopiciem napoju do końca, co nie ukrywam, zdarzało się pijąc napoje innych producentów. Z niecierpliwością czekam jednak na smak grejfrutowy :P


            W odniesieniu do Geli ALE, to moja ocena może być również pozytywna. Ja miałem okazję spróbować żelu o smaku zielonego jabłka - obrazowo można powiedzieć, że smakuje jak wodnisty kisiel o smaku jabłka. Co najważniejsze, żel jest nie zalepiający, śmiało można zjeść go bez popijania. Zawartość po otworzeniu nie wylewała się sama na zewnątrz. Podobnie jak w przypadku ALE Race, smak nie jest zbyt intensywny, co bywa szczególnie drażniące przy dużym wysiłku.


            Nic dziwnego, że produkty ALE zbierają pozytywne recenzje wśród użytkowników. Ja również mogę śmiało polecić odżywki tej firmy, tym bardziej, że tworzone są one z myślą o sportowcach trenujących dyscypliny wytrzymałościowe, a rękojmią wysokiej jakości produktu jest osoba Kuby.       

(Aktualizacja 21.07.2014 r.)

               Odżywki można zamawiać przez stronę internetową producenta (poniżej), a odebrać zamówiony towar w każdej aptece Dbam o Zdrowie.
https://alenergy.eu/