sobota, 14 września 2013

51. Bieg Westerplatte w Gdańsku



Cześć!
            Ostatnio nie pojawiały się wpisy na moim blogu, za co zostałem skarcony po dzisiejszym biegu przez moich wiernych czytelników, także już spieszę z nadrabianiem zaległości.
           
Przez ostatnie tygodnie starałem się wrócić do formy z czerwca. Ponieważ jak to się mawia „nie od razu Kraków zbudowano”, wiec musiałem zacząć spokojnie, czyli od biegania zakresów, które niestety nie szły mi tak dobrze jak myślałem, że będzie. Moim zdaniem jest to efekt tego, o czym wspominałem już kiedyś, czyli fakt, że nie jestem jeszcze w 100%  biegaczem długodystansowym, a wciąż przeważają u mnie cechy siłowo – szybkościowe, które ćwiczyłem prawie całą moją biegową przygodę (aż do zeszłego roku). Dlatego tez bardzo szybko spada mi wytrzymałość, natomiast szybkość utrzymuje się wciąż na niezłym poziomie. Co więcej, zauważyłem że bez wykonywania wytrzymałości szybkościowej, praktycznie nie jestem w stanie zrobić biegowego progresu. Zawsze potrzebuje taki zapas szybkości, a z połączeniem z wykonaną pracą wytrzymałościową, daje mi to szanse na szarpnięcie na początku dystansu, a ponadto wykonanie naprawdę porządnego finiszu.

Ostatni kilometr. Bardzo wolno zbliżam się do mety...
            Wobec powyższych obserwacji, postanowiłem ostatnio zrobić kilka szybkich 500m a także 200m. Nie było tego za wiele, a dodatkowo gotowałem się strasznie podczas biegania tego treningu, ale po prostu trzeba było to zrobić. Kilka dni później pobiegałem jeszcze tempo stricte pod 10 km. Jak się okazało, nie mogłem tego treningu wykonać w całości, więc z zaplanowanego 10 km tempa wyszło raptem 7 km. Wszystko z powodu mitingu lekkoatletycznego i konkursu rzutu młotem, odbywającego się tego samego dnia co mój trening. Mówi się trudno. Ten trening musiał mi wystarczyć przed zawodami w Gdańsku. Jeszcze w ten wtorek zrobiłem siłę biegową, do której wprowadziłem różne konfigurację skipów oraz podbieg. Zauważyłem, że dzięki temu nie dość, że ładnie poprawia się siła mięśni odpowiedzialnych za bieg, to jeszcze znacząco poprawia się sama technika biegu, a co za tym idzie jego ekonomika. Dzień później pobiegłem 12 km w II zakresie, który teraz kończę mocnymi kilometrami. I tak środowy zakres kończyłem w 3:06 na km. Czwartek nie biegałem, z uwagi na bardzo intensywne opady deszczu, dlatego też wolałem nie ryzykować przeziębienia. Piątek tylko 4 km rozruchu i można było myśli skupić na sobotnim starcie.

            Tegoroczny bieg Westerplatte miał bardzo mocną obstawę. Przede wszystkim dużo było zawodników z zagranicy. Startowało 2 Kenijczyków, chyba z 5 „Ruskich” (tak się mówi na zawodników ze wschodu…) oraz kilku dobrych Polaków. Przed biegiem wiedziałem, że nie poszaleje, jednak zamierzałem pobiec ten bieg możliwie równo, dobrze gospodarować siłami, aby optymalnie wystartować przy mojej słabej formie. Dlatego też na starcie ustawiłem się chyba w 3 linii (mój czas brutto i netto różni się aż o 2 sekundy!), aby dać szanse szybszym biegaczom na zajęcie lepszej pozycji. Po samym starcie sytuacja stała się jasna. Na pewno nie będę biegł w 1 grupie, bo tam były kręcone czasy w granicach 3:00 na samym otwarciu. Zdecydowałem się spokojnie rozpędzać i ewentualnie równym tempem dochodzić kolejnych rywali. Na szczęście przede mną zauważyłem Piotra Pobłockiego, który słynie z równego biegania 10 km, więc podłączyłem się do niego oraz do kolejnego młodego zawodnika biegnącego obok Pana Piotra. Niestety nie widziałem 1 km, wiec po dwójce złapałem czas w granicach tego, co założyłem przed biegiem - 6:25. 3 km – 3:13, co utwierdziło mnie w przekonaniu że jestem w dobrym miejscu i czasie :) Dalej zaczęło się trochę podbiegów i biegania pod wiatr, więc starałem się dawać zmiany, żeby wciąż utrzymywało się równe tempo. Niestety pierwsza grupa, mimo że poszarpała się straszliwie, wciąż była względnie daleko, dając małe szanse na wyprzedzenie kogokolwiek z biegaczy biegnących przed nami. Przed biegiem planowałem pobiec szybciej drugą piątkę od pierwszej, więc jak tylko minęliśmy tabliczkę „5 km” wyszedłem na czoło nieznacznie przyspieszając. Potem km szły jakoś 3:11, 3:12, 3:13. Chyba najwolniejszy jak do tej pory km wypadł nam 3:20, ale to chyba był wypadek przy pracy. Jak się jednak później okazało, sił starczyło mi tylko do 9 km, ale syndromy zmęczenia miałem już po 7 (po którym, zwykle idę już bardzo mocno i nie oglądam się na rywali). Tutaj ledwo kleiłem Piotra Pobłockiego, który usilnie chciał mnie zgubić. Sztuka ta udała mu się na ostatnim kilometrze, gdyż tuż za tabliczką „9 km” momentalnie odcięło mi prąd i nastąpił tzw. „zjazd do bazy” nogi nie tyle,  że mnie bolały, co po prostu nie mogłem utrzymać dobrego do niedawna tempa, jakby skończyło się paliwo… Zacząłem zwalniać i zwalniać, Piotr Pobłocki niemiłosiernie oddalał się ode mnie, wyrabiając na mecie ok. 10 sek. przewagi. Mój wynik 32:37 nie jest tragiczny, przed biegiem bym wziął go w ciemno, ale niesmak pozostał po tym tragicznym ostatnim kilometrze. Brak treningu wyszedł w najmniej oczekiwanym momencie, ale niestety mogę mieć o to pretensje tylko do siebie.

            Szczególne podziękowania należą się Danielowi, które przez dłuższą cześć dystansu jechali na rowerze niedaleko mnie, podpowiadając i dopingując, co niewątpliwie pozwoliło mi w kilku momentach utrzymać dobre tempo i „nie zgubić pleców” rywali. Po biegu miło porozmawialiśmy w naszej „Szałachowskiej” grupie, gdzie był wymieniony już Daniel i Lucyna, Mateusz, Tomek, Gosia, Karolek z Asią i dzieciakami, Borat, a także zwyciężczyni dzisiejszych zawodów nad armią Kenijek – Dominika z mężem Karolem (śmialiśmy się że nie mogła z nikim przegrać, bo nie dojechała ani Defar ani Dibaba – a propo startu Dominiki na MŚ w Moskwie, gdzie musiała się z nimi mierzyć), no oczywiście nie można tutaj nie wymienić dwóch osób – Doroty i mnie rzecz jasna :).

Trzeci w klasyfikacji wiekowej.
            Niewątpliwie imprezę należy uznać za udaną, także organizacyjnie. Ja w szczególności zapamiętam ten niespodziewany wystrzał armatami, zastępujący strzał startera – ludzie na starcie prawie rozpierali się w popłochu na ten huk, więc wrażenie było wprost wystrzałowe!

1 komentarz:

  1. Zakresy biegasz po 3.06/km, a na zawodach taakaa wtopa ... :)

    OdpowiedzUsuń