Cześć!
Dzisiaj
inaczej niż ostatnio wskazałem, postanowiłem wziąć w pierwszej kolejności na
tapetę relację z Biegu Niepodległości odbywającego się dziś w Gdyni.
Jak
zwykle na starcie biegu, oprócz ok. 6.500 osób, stanęła plejada świetnych
pomorskich biegaczy. Z czołówki nie było praktycznie tylko Daniela Chuchały,
Roberta Sadowskiego oraz Radka Dudycza. Dwaj pierwsi nie startowali z powodu
męczących ich kontuzji, chociaż dobrą wiadomością jest, że Daniel powoli wraca
do biegania i mam nadzieję, że już niedługo dołączy do mnie na treningach.
Na
kilka dni przed biegiem nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony, gdyż mało
ostatnio trenowałem, choć trzeba przyznać że kilka kluczowych jednostek jednak
udało mi się wykonać (w tym 2 zakresy i
tempo). Dlatego też przyjąłem sobie, że nie będę planował jakoś specjalnej
taktyki na ten bieg. Założenie miałem proste - zabrać się w czołową grupą i
przebiec w niej jak najdłużej, a co będzie potem, to się zobaczy. Musze
przyznać, że kluczową dla mnie sprawą był udany bieg na GP w Lęborku. Nie
chodzi tutaj nawet o jakiś rewelacyjny wynik, ale o fakt, że od początku
zacząłem bardzo mocno, a co ważniejsze nie umierałem w dalszej części dystansu
aż tak bardzo jak myślałem. Dzięki temu można powiedzieć, że mentalnie stałem się
gotowy na pobiegnięcie bardzo szybko pierwszej części dystansu w dniu
dzisiejszym. Szczególnie w sytuacji, kiedy na starcie nie było Radka, który
zwykle dyktuje bardzo mocne tempo biegu, rwąc bezlitośnie czołówkę już na
pierwszych kilometrach. Dzisiaj nie startował, więc nie ukrywam, że liczyłem na
trochę wolniejsze tempo.
W
dniu zawodów nie czułem się za dobrze, przede wszystkim byłem jakiś zamulony,
nie mogłem się rozbudzić. Dopiero jak posiedziałem w okolicach startu,
atmosfera biegu zaczęła mi się udzielać i już było ok. Muszę w tym miejscu
zaznaczyć, iż co by o GP Gdyni nie mówić, to zawody z tego cyklu mają swoją
niepowtarzalną atmosferę, która zawsze pozwala mi się na 100% zmobilizować do
rywalizacji. Prawdopodobnie robi swoje ilość startujących osób w połączeniu z
fajnym kibicowaniem na trasie, a te dwa aspekty zawsze są na wysokim poziomie w
skali kraju.
Sekundy przed startem (fot. Dorota Żaczek) |
Rozgrzewkę
wykonywałem jak zwykle z chłopakami, czyli Karolem, Mateuszem i wracającym na
biegowe trasy Łukaszem. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że w momencie kiedy
wchodziliśmy do strefy startowej, wpuścili już biegaczy z 2 strefy, wiec na
linię startu musiałem się trochę dopchać, jednak udało się stanąć w drugiej
linii. Chwilę później nastąpił wystrzał startera i dziki tłum ruszył na trasę. Tak
jak sobie pierwotnie założyłem poszedłem od razu mocno do przodu zajmując
miejsce w czołowej grupie. Flagę z oznaczeniem 1 km minęliśmy po 2:51, co
przyjąłem z lekką konsternacją, jednak już po wyścigu Tomek Grycko mówił mi, że
jego Garmin pokazał 1 km trochę później i było to 2:59 (ale pocieszenie!).
Wspomniany Tomek był dyktującym tempo prowadzącej grupie. Po 2 km zmianę dał
Damian Pieterczyk. W okolicach wiaduktu przy ul. Janka Wiśniewskiego czołowa
grupa podzieliła się na 2 mniejsze: w pierwszej biegł Tomek Grycko, Daniel
Formela oraz Bartek Mazerski, natomiast w drugiej grupie biegł Damian
Pieterczyk i ja. Trzeba zaznaczyć, że jeszcze wtedy za nami czaiła się całkiem
spora liczba dobrych biegaczy, jednakże mocne, równe tempo jakie dyktowaliśmy z
Damianem pozwoliło na odskoczenie od goniących na bezpieczną odległość. Na
podbieg pod ul. Świętojańską wbiegaliśmy jeszcze razem, jednak wtedy Damian
oderwał się ode mnie, którego potem starałem się gonić. Ta sztuka udała mi się
dopiero kiedy wbiegaliśmy na bulwar. Jednakże właśnie wtedy dopadła mnie kolka,
która z każdym metrem coraz mocnej dawała mi się we znaki. Z tego też powodu
postanowiłem na 1,5 km przed metą dać zmianę Damianowi i spróbować długim
finiszem załatwić sprawę, bo wiem doskonale, że jest on bardzo szybkim
biegaczem, ze "średniacką" przeszłością (biegał chyba 3:44 na 1500 m,
o ile nie szybciej, co musi budzić respekt nawet wśród zawodników z polskiej
czołówki). Jednakże moje próby nie okazały się skuteczne, bo jakieś 800 m przed
metą wyprzedził mnie. Wtedy już wiedziałem, że nie mam szans z nim wygrać, bo
kolka w okolicach wątroby bolała mocno, więc nie było mowy o jakieś walce,
musiałem ten bieg po prostu ukończyć. Na metę wpadłem, kiedy zegar pokazywał
31:32, co od dziś jest moją życiówką. Z pewnością żal duży ostatniego
kilometra, ale i tak z nowego rekordu zawsze trzeba się cieszyć. Ostatecznie
zakończyłem bieg na V pozycji, co też było dla mnie dużym zaskoczeniem. Co
więcej, dzięki wysokiej pozycji w dniu dzisiejszym wskoczyłem rzutem na taśmę
na VI w całym GP Gdyni, co także mnie ucieszyło, bo przed biegiem byłem poza
pierwszą dziesiątką.
Dzisiejszy
start stał pod znakiem wielu dobrych wyników oraz życiówek poszczególnych
biegaczy. W pierwszej kolejności dużym zaskoczeniem in plus był wynik i pozycja
Daniela Formeli - 31:00 i III miejsce biegu robi duże wrażenie, bym bardziej,
że do niedawna biegał bodajże 32 z dużym hakiem (a jeszcze ok. 2 tygodni temu wygrałem
z nim na 5 km w biegu przełajowym....). Kolejną dobrą informacją jest nowy PB
Mateusza Dropa - 33:01, a także niezła postawa Łukasza Gurfinkiela, który
prowadził bieg Mateuszowi, zważywszy na to, że przez ostatnie miesiące biegał
niewiele. Oczywiście sam również jestem zadowolony ze swojej postawy, w tym
roku poprawiłem się na 10 km o ponad 1 min., fajnie by było w następnym roku
utrzymać taką tendencję. Wszystko też wskazuje na to, że już od zimny będzie
wielki comeback mojej grupy treningowej, bo Daniel czuje się lepiej, Łukasz
zaczyna biegać coraz szybciej, więc będzie z kim trenować, a i motywacja do codziennego
treningu jest wtedy też większa. Wszystkim wspomnianym oraz nie wymienionym
gratuluję, oby tak dalej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz