Dzisiejszy
wpis na powrót poruszę kwestię biegania jako dyscypliny sportu w naszym kraju. W
ciągu ostatnich 3/4 lat zauważalny jest znaczny wzrost frekwencji
biegaczy na wszelakich imprezach biegowych. Wraz ze wzrostem zainteresowania
bieganiem rosną także gaże dla zwycięzców, co przyciąga także
biegaczy spoza naszego kraju, nastawionych na duże zyski z biegów.
Od
kilku lat widoczny jest zdecydowany zalew imprez biegowych
zawodnikami z Afryki czy wschodu Europy (Białoruś, Ukraina). W
chwili obecnej można wręcz powiedzieć, że są grupy zawodników
zza granicy, którzy startują wszędzie gdzie tylko się da.
Polityka startowa tych osób jest tak wyniszczająca, że wielu z
nich po kilku tygodniach nie jest w stanie już rywalizować, więc
wracają do swoich krajów, a na ich miejsce przyjeżdżają
następni.
W
mojej opinii ten proceder przynosi same straty. W pierwszej
kolejności stratni są zawodnicy z Polski, którzy nie są w stanie
podjąć rywalizacji z mocniejszymi zawodnikami ze wschodu czy
Afryki. Niskie dochody wpływają na decyzję o rezygnacji z
uprawiania sportu przez Polaków, a w konsekwencji spadek poziomu
całej dyscypliny.
Wbrew pozorom obecna
sytuacja budzi również moje duże wątpliwości natury etycznej, w
odniesieniu do zawodników z poza kraju (dotyczy w szczególności
tych z Afryki). Poprzez zaplanowaną tylko i wyłącznie na zysk
politykę startową serwowaną im przez tzw. „menadżerów”
(celowo piszę z małej litery), potrafią w bardzo krótkim czasie
stać się wrakami zawodników, którymi byli przed przyjazdem. W ten
sposób odbierane są im szansę na zrobienie prawdziwej kariery.
Przypomina mi to trochę sytuację młodych piłkarzy z krajów
byłych koloni Francuskich, którzy przyjeżdżają do Francji (i nie
tylko) zwodzeni przez osoby podające się za menadżerów wizją
kariery piłkarskiej, a którzy nie są w stanie zapewnić im rozwoju
sportowego, handlując jednak nimi między klubami, czerpiąc
oczywiście z tego duże zyski. W przypadku jednak kiedy zawodnik nie
spełnia „pokładanych w niego nadziei”, albo wraca do swojego
kraju, albo zostaje pozostawiony sam sobie w obcym dla niego kraju.
Cierpią
na tym także kibice, którzy dopingują biegi i zawodników, których
nie znają i nigdy ich nie poznają, co w sposób naturalny zmniejsza
dla przeciętnego widza atrakcyjność widowiska.
Jedynymi
którzy zyskują są „menadżerowie”, którzy pobierają profity
z nagród zdobywanych przez swoich podopiecznych, wystawiając ich w
tydzień w tydzień na dystansach od 10 km do maratonu włącznie,
każdej soboty i niedzieli.
Nie
sposób nie wspomnieć w tym miejscu o kwestii dopingu – nie
zamierzam się tutaj rozwodzić nad tematem ani kierować konkretnych
zarzutów ad
personam,
bo nikogo nie złapano na gorącym uczynku (chociażby dlatego, że
kontrole nie są przeprowadzane, o czym później), ale naiwnym
byłoby mówić, że dopingu na polskich biegach ulicznych nie ma.
Muszę
przyznać, że nie rozumiem polityki marketingowej organizatorów
biegów, a także części środowiska dziennikarzy zajmujących się
stricte tematyką biegania. Ja osobiście dziwię się dumie
organizatora, że zgromadził na starcie biegaczy zza granicy.
Jeszcze rozumiem gdyby organizator zaprosił gwiazdę biegania, jak
np. Geoffrey’a
Kipsang’a – Mistrza Świata w półmaratonie, wtedy to byłby
faktycznie powód do dumy. Do tego wszystkiego dokładają się
dziennikarze, bo jak czytam, że w jednym z podrzędnych biegów
ulicznych była „bardzo mocna, międzynarodowa obsada”, to od
razu ciśnie mi się pytanie: skąd takie twierdzenia? Czy startował
może Mistrz Kenii na 10000m? Nie? A może jakiś finalista
Mistrzostw Europy? Też nie? W takim razie pytam się jaka to mocna
obsada. Ale jak to się mówi „papier wszystko przyjmie”, więc
idą takie wspaniałe newsy. I organizator ma reklamę, a biznes się
kręci.
Wobec
powyższego, moim postulatem, służącym normalizacji tych sytuacji,
proponuję następujące rozwiązania:
- Wprowadzenie klasyfikacji narodowej/ klasyfikacji Unii Europejskiej w biegach których wartość nagrody głównej przekracza 750 zł, w której to klasyfikacji nagrody zostaną zrównane z nagrodami w klasyfikacji głównej;
- Wprowadzenie na w/w obowiązkowych kontroli antydopingowych.
Dzięki
wyżej zaproponowanym rozwiązaniom, pomożemy wyrównać szanse
polskich zawodników w zawodach organizowanych w Polsce (!!!), bardzo
często przez organy samorządu terytorialnego, czyli z pieniędzy
podatników. Co ważne, w bardzo wielu krajach UE, a także w USA to
rozwiązanie bardzo dobrze się sprawdza. Zdarza się nawet, że np.
w USA, pierwszy Amerykanin, dostaje wyższe nagrody niż zwycięzca
całego biegu! Niemniej jednak, oprócz wprowadzenia klasyfikacji
najszybszych Polaków/ obywateli UE, nie można pominąć KONIECZNOŚCI wprowadzenia ściślejszych kontroli antydopingowych.
W chwili obecnej dla koksiarzy jest w Polsce istne eldorado, kontroli
praktycznie nie ma. Ile było przypadków oszustw na biegach z tym
związanych? Obawiam się, że skala tego procederu przeraziłaby
środowisko biegowe w naszym kraju. Tajemnicą poliszynela jest
jednak, że zawodnicy biorą doping, który jest bardzo łatwo
dostępny w krajach byłego bloku radzieckiego. Kiedyś słyszałem,
że koszt jednego badania to ok. 4.000 zł. Łatwo policzyć, że w
przypadku zawodów o frekwencji kilku tysięcy osób, cena na każdą
osobę wyniosłaby ok. w okolicach 1 zł.
Podsumowując,
uważam że zmiany systemowe są konieczne. Warto byłoby, aby na
rosnącej fali zainteresowania bieganiem w Polsce, organizatorzy
zaczęli wreszcie promować polskich biegaczy, wszak to oni stanowią
inspirację dla młodego pokolenia i biegających amatorów. Przyszłość biegania w Polsce zależy wszak od nas samych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz