sobota, 14 czerwca 2014

YES we can! So why don't we?

Dzisiejszy wpis na powrót poruszę kwestię biegania jako dyscypliny sportu w naszym kraju. W ciągu ostatnich 3/4 lat zauważalny jest znaczny wzrost frekwencji biegaczy na wszelakich imprezach biegowych. Wraz ze wzrostem zainteresowania bieganiem rosną także gaże dla zwycięzców, co przyciąga także biegaczy spoza naszego kraju, nastawionych na duże zyski z biegów.
Od kilku lat widoczny jest zdecydowany zalew imprez biegowych zawodnikami z Afryki czy wschodu Europy (Białoruś, Ukraina). W chwili obecnej można wręcz powiedzieć, że są grupy zawodników zza granicy, którzy startują wszędzie gdzie tylko się da. Polityka startowa tych osób jest tak wyniszczająca, że wielu z nich po kilku tygodniach nie jest w stanie już rywalizować, więc wracają do swoich krajów, a na ich miejsce przyjeżdżają następni.
W mojej opinii ten proceder przynosi same straty. W pierwszej kolejności stratni są zawodnicy z Polski, którzy nie są w stanie podjąć rywalizacji z mocniejszymi zawodnikami ze wschodu czy Afryki. Niskie dochody wpływają na decyzję o rezygnacji z uprawiania sportu przez Polaków, a w konsekwencji spadek poziomu całej dyscypliny.
Wbrew pozorom obecna sytuacja budzi również moje duże wątpliwości natury etycznej, w odniesieniu do zawodników z poza kraju (dotyczy w szczególności tych z Afryki). Poprzez zaplanowaną tylko i wyłącznie na zysk politykę startową serwowaną im przez tzw. „menadżerów” (celowo piszę z małej litery), potrafią w bardzo krótkim czasie stać się wrakami zawodników, którymi byli przed przyjazdem. W ten sposób odbierane są im szansę na zrobienie prawdziwej kariery. Przypomina mi to trochę sytuację młodych piłkarzy z krajów byłych koloni Francuskich, którzy przyjeżdżają do Francji (i nie tylko) zwodzeni przez osoby podające się za menadżerów wizją kariery piłkarskiej, a którzy nie są w stanie zapewnić im rozwoju sportowego, handlując jednak nimi między klubami, czerpiąc oczywiście z tego duże zyski. W przypadku jednak kiedy zawodnik nie spełnia „pokładanych w niego nadziei”, albo wraca do swojego kraju, albo zostaje pozostawiony sam sobie w obcym dla niego kraju.
  
Cierpią na tym także kibice, którzy dopingują biegi i zawodników, których nie znają i nigdy ich nie poznają, co w sposób naturalny zmniejsza dla przeciętnego widza atrakcyjność widowiska.
Jedynymi którzy zyskują są „menadżerowie”, którzy pobierają profity z nagród zdobywanych przez swoich podopiecznych, wystawiając ich w tydzień w tydzień na dystansach od 10 km do maratonu włącznie, każdej soboty i niedzieli.
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o kwestii dopingu – nie zamierzam się tutaj rozwodzić nad tematem ani kierować konkretnych zarzutów ad personam, bo nikogo nie złapano na gorącym uczynku (chociażby dlatego, że kontrole nie są przeprowadzane, o czym później), ale naiwnym byłoby mówić, że dopingu na polskich biegach ulicznych nie ma.
Muszę przyznać, że nie rozumiem polityki marketingowej organizatorów biegów, a także części środowiska dziennikarzy zajmujących się stricte tematyką biegania. Ja osobiście dziwię się dumie organizatora, że zgromadził na starcie biegaczy zza granicy. Jeszcze rozumiem gdyby organizator zaprosił gwiazdę biegania, jak np. Geoffrey’a Kipsang’a – Mistrza Świata w półmaratonie, wtedy to byłby faktycznie powód do dumy. Do tego wszystkiego dokładają się dziennikarze, bo jak czytam, że w jednym z podrzędnych biegów ulicznych była „bardzo mocna, międzynarodowa obsada”, to od razu ciśnie mi się pytanie: skąd takie twierdzenia? Czy startował może Mistrz Kenii na 10000m? Nie? A może jakiś finalista Mistrzostw Europy? Też nie? W takim razie pytam się jaka to mocna obsada. Ale jak to się mówi „papier wszystko przyjmie”, więc idą takie wspaniałe newsy. I organizator ma reklamę, a biznes się kręci.
Wobec powyższego, moim postulatem, służącym normalizacji tych sytuacji, proponuję następujące rozwiązania:
  1. Wprowadzenie klasyfikacji narodowej/ klasyfikacji Unii Europejskiej w biegach których wartość nagrody głównej przekracza 750 zł, w której to klasyfikacji nagrody zostaną zrównane z nagrodami w klasyfikacji głównej;
  2. Wprowadzenie na w/w obowiązkowych kontroli antydopingowych.
Dzięki wyżej zaproponowanym rozwiązaniom, pomożemy wyrównać szanse polskich zawodników w zawodach organizowanych w Polsce (!!!), bardzo często przez organy samorządu terytorialnego, czyli z pieniędzy podatników. Co ważne, w bardzo wielu krajach UE, a także w USA to rozwiązanie bardzo dobrze się sprawdza. Zdarza się nawet, że np. w USA, pierwszy Amerykanin, dostaje wyższe nagrody niż zwycięzca całego biegu! Niemniej jednak, oprócz wprowadzenia klasyfikacji najszybszych Polaków/ obywateli UE, nie można pominąć KONIECZNOŚCI wprowadzenia ściślejszych kontroli antydopingowych. W chwili obecnej dla koksiarzy jest w Polsce istne eldorado, kontroli praktycznie nie ma. Ile było przypadków oszustw na biegach z tym związanych? Obawiam się, że skala tego procederu przeraziłaby środowisko biegowe w naszym kraju. Tajemnicą poliszynela jest jednak, że zawodnicy biorą doping, który jest bardzo łatwo dostępny w krajach byłego bloku radzieckiego. Kiedyś słyszałem, że koszt jednego badania to ok. 4.000 zł. Łatwo policzyć, że w przypadku zawodów o frekwencji kilku tysięcy osób, cena na każdą osobę wyniosłaby ok. w okolicach 1 zł.

Podsumowując, uważam że zmiany systemowe są konieczne. Warto byłoby, aby na rosnącej fali zainteresowania bieganiem w Polsce, organizatorzy zaczęli wreszcie promować polskich biegaczy, wszak to oni stanowią inspirację dla młodego pokolenia i biegających amatorów. Przyszłość biegania w Polsce zależy wszak od nas samych.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz