Cześć!
Ostatnio trochę mało miałem czasu na
pisanie bloga, jednak już spieszę nadrobić zaległości.
Na 14 czerwca miałem zaplanowany
start na 3000 m w Memoriale Żylewicza, który chciałem potraktować jako mocne
mięśniowe przetarcie przed startem na 10 km w Gdyni, który to bieg miał się
odbyć 20 czerwca. Na ten dzień (14 czerwca) przyszło jednak załamanie pogody,
czego efektem była niska temperatura i deszczowa aura. Już po przybyciu na
miejsce okazało się, że jest także spore opóźnienie, w stosunku do zaplanowanego
programu mitingu. Wobec tego postanowiłem przeprowadzić trochę dłuższą niż zwykle
rozgrzewkę. Pomimo że starałem się bardzo utrzymywać wysoką temperaturę mięśni
przed startem, nie do końca się to udało, a to ze względu na systematyczny opad
deszczu. Mimo to, nie miałem zamiaru zmieniać swoich założeń startowych, które
zakładały bieg w granicach 8:40 lub szybciej. Plan był taki, aby pobiec
pierwsze 2 km spokojnie, w 5:50, a potem ostatni kilometr ruszyć już na całego.
Wobec powyższego, postanowiłem na starcie nie pchać się do przodu, tylko
spokojnie zająć pozycję pod koniec stawki i spokojnie lecieć swoim tempem. Od
razu na początku biegu większość zawodników dosyć daleko mi odbiegła, starałem
się jednak trzymać swoich założeń, czego efektem było przebiegnięcie pierwszych
2 km w czasie 5:49, czyli idealnie. Wtedy ruszyłem mocniej, ale prawdziwą walkę
rozpocząłem na 600 m do mety. Ostatni kilometr 2:50, co łącznie dało 8:40.
Można powiedzieć, że plan został zrealizowany. Tamtego dnia czułem, że w przyszłości
mogę śmiało ten wynik poprawić, bo mimo że brakowało treningów w kolcach, to
biegło się całkiem dobrze.
Niestety już tego samego dnia, po
powrocie do domu zacząłem czuć ból w prawym achillesie. Następnego dnia
musiałem cofnąć się z treningu ze względu na ból. Już od poniedziałku, aż do
piątkowego startu walczyłem tylko o to, aby móc w ogóle wystartować na Nocnym
Biegu Świętojańskim. Treningi odpuściłem prawe całkowicie – przebiegłem tylko
lekki zakres we wtorek, co nieznacznie pogorszyło tylko mój stan. Wobec tego,
do piątkowego startu podchodziłem z dużą niepewnością, przede wszystkim o to,
czy uda mi się w ogóle ukończyć rywalizację.
źródło: dziennikbaltycki.pl |
Na starcie jak zwykle stanęła spora
liczba biegaczy zza granicy, w liczbie ponad 10 osób, a także wielu biegaczy z
czołówki Polski i województwa. Jak zwykle, ten bieg także postanowiłem zacząć
ostrożnie. Pierwszy km w 3:03 (niezbyt ostrożnie...), już ze sporą startą do
międzynarodowej czołówki i kilku zawodników z Polski. Mimo odczuwalnego bólu w
achillesie, który na szczęście nie blokował mojego kroku biegowego (może dzięki
startowej adrenalinie...?), postanowiłem począwszy od 2 km rozpocząć równe, ale
szybkie tempo. Dzięki temu już na 3 km udało nam się (biegłem wspólnie z
Danielem) dojść do grupki biegaczy biegnących przed nami, w której byli min.
Karol Kaliś, Łukasz Oskierko i Wojtek Kopeć. W takiej grupie dolecieliśmy do 5
km. Niestety – już od początku podbiegu na ul. Świętojańskiej zacząłem mocno
odstawać, notując katastrofalny czas na 7 kilometrze – 3:28! Byłem kompletnie
wypruty. Dalej, mimo że cały kilometr biegnie mocno w dół, nie dałem rady się
rozpędzić, notując na każdym z ostatnich 3 kilometrów czas po 3:13. Skończyło
się na nędznym 32:07, to jest aż 45 sek. gorzej od wyniku sprzed miesiąca...
Moim
zdaniem przyczyn słabej dyspozycji należy upatrywać w dwóch elementach:
·
Brak regularnego treningu w ostatnim tygodniu
przed startem, spowodowanego kontuzją. Zauważyłem, że źle znoszę przerwy w bieganiu,
kiedy jakieś dni wypadają mi z treningu nie jestem w staniu ustabilizować
formy. Myślę, że wynika to między innymi z tego powodu, iż mój staż biegowy po
kilkuletniej przerwie od biegania jest stosunkowo niewielki (teraz jest 3 rok
jak biegam), a wcześniej też biegałem nie za dużo, bo trening do biegów
średnich nie wymagał ode mnie aż takiego wysokiego kilometrażu.
·
Brak siły. Niestety w ostatnich 2 miesiącach za
mocno ten element odpuściłem. W maju dużo startowałem i nie trenowałem tak
mocno, a starty czerwcowe do bólu obnażyły tę słabość.
Dzięki szybko przeprowadzonej
rehabilitacji, już od początku tego tygodnia zacząłem truchtać. Przerwa
spowodowana kontuzją zmusiła mnie do zmiany planów treningowych i startowych,
min. Do rezygnacji ze startów na bieżni...
Od jutra zaczynam trening, wracając
do podstaw. Siła i wytrzymałość, to jest cel na lipiec. Pierwszy kontrolny
start planuję na sam koniec sierpnia. Tymczasem trzeba zacisnąć zęby i zacząć
walczyć od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz