Cześć!
Wczoraj
przypadał ostatni start na szosie w tym roku dla mnie, czyli Bieg
Niepodległości w Gdyni. Biegi z cyklu GP Gdyni w Biegach Ulicznych cieszą się
dużą renomą wśród zawodników czołówki Pomorza, jak i całej Polski, stąd na
linii startu można zobaczyć wielu czołowych długodystansowców z naszego kraju.
Tym razem również ekipa dopisała, więc można było liczyć na dobre wyniki i
ciekawą rywalizację.
Przed
biegiem przyjąłem taktykę, aby pobiec spokojnie pierwsze 5 km, a potem jak
będzie dobrze, mocno docisnąć. Wprawdzie nie biegałem żadnego treningu tempowego
typowo pod 10 km, bo głównym celem na listopad jest start w Przełajowych
Mistrzostwach Polski, ale w ostatnich tygodniach załadowaliśmy sporo siły i
pobiegaliśmy po górkach, więc przed startem byłem względnie spokojny.
Po
wystrzale z "Błyskawicy" spokojnie wyczekałem na zawodników, z
którymi mógłbym się załapać do grupy. Mój ostrożny start był zresztą ułatwiony,
bo jak zwykle stałem w 2 linii - zawsze mnie zastanawia, po co dużo gorsi
zawodnicy pchają się do pierwszej linii. Najpoważniejsze błędy popełnia się w
pierwszych 3 - 5 minutach biegu, kiedy organizm jest jeszcze wypoczęty - tutaj
łatwo o "ułańską fantazję", a tak naważone piwo przychodzi przełykać
przez kilka ostatnich kilometrów biegu. Jednakże nikt nie zabroni nikomu
poczuć, jak boli za szybkie otwarcie na 10 km, a boli i to bardzo.
Muszę
jednak przyznać, że pomimo spokojnego początku, nogi mnie jakoś nie niosły, tym
bardziej starałem się spokojnie, równym rytmem prowadzić swój bieg. Na 2 km udało
się załapać do grupy z Danielem, Łukaszem, Michałem Czapińskim i Przemkiem
Rulińskim. W takiej grupce biegliśmy przez jakiś czas, w bezpiecznej odległości
za grupą z Karolem Kalisiem, Danielem Formelą i Łukaszem Oskierko. W tym czasie
minęliśmy pierwszy podbieg, przy Janka Wiśniewskiego. Mimo ciężkich nóg,
pokonałem go całkiem sprawnie. Nie czułem się tego dnia jednak zbyt dobrze,
więc starałem się chować trzymając ogon i pilnując się, aby nie stracić kontaktu
z grupą. Kolejny podbieg w okolicach 5 km nie był już dla mnie zbyt łatwy, odzyskałem
kontakt z chłopakami dopiero u samego szczytu, na granicy wyznaczającej
półmetek dystansu. Na zbiegu, który rozpoczynał się tuż za podbiegiem,
wyszedłem przed grupę, dając sygnał, żeby podkręcić tempo. Sam nie wiem, dlaczego
wtedy wyszedłem, bo już wcześniej miałem problemy z utrzymaniem tempa. Chyba
chciałem sam siebie podbudować, że nie jest ze mną jeszcze tak źle. W
międzyczasie zaczęliśmy się zbliżać do w/w zawodników biegnących wciąż przed
nami. Efekt był taki (wtedy już prowadził Daniel), że tuż u podnóża ul. Świętojańskiej,
Łukasz, Daniel i ja, minęliśmy odpowiednio Karola Kalisia, Daniela Formelę i
doszliśmy do Łukasza Oskierko. Jak nie trudno było się mi domyślić (w końcu
trenujemy razem), Daniel wtedy właśnie ruszył, podkręcając tempo już na samym
początku długiego podbiegu na Świętojańskiej. Po tym ataku zostałem na jakieś
10 m, ale zdawało mi się też, że Łukasz Oskierko zaczyna lekko puszczać. Jednakże
doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeśli teraz puszczę chłopaków, to będzie
już dla mnie koniec zawodów. Zauważyłem, że chłopaki znowu zebrali się w grupę,
zmusiłem się więc do jeszcze większego wysiłku i dzięki temu u szczytu podbiegu
dołączyłem do biegnącej przede mną grupy. Przyznam, że obawiałem się, że wtedy
chłopaki mocno ruszą w dół, na szczęście dla mnie tak się jednak nie stało -
dzięki temu miałem choć chwilę na złapanie oddechu, przed ciężkim fragmentem na
deptaku nadmorskim. Na płaskim, ostatnim fragmencie już nie było zmiłuj (jakby
wcześniej było...). Ostatnie 1,5 km do mety to ciągłe tasowania i próby
gubienia grupy - w tych atakach przodował Daniel. Dla mnie ostatni kilometr to
była droga przez mękę. Kompletnie wypruty z sił, a rywale wciąż podkręcali
tempo. Wiedziałem, że nie mogę stracić do Daniela więcej niż 20 sek., bo wtedy
to on wyprzedzi mnie w całym cyklu GP. Zacisnąłem więc zęby i mimo ok. 10
metrowej straty trzymałem tempo narzucane przez chłopaków. Po skręcie w prawo i
zmianie nawierzchni na kostkę brukową, zaważyłem, że ostateczny atak
przeprowadzają imiennicy - Łukasz Gurfinkiel i Łukasz Oskierko. Daniel
ewidentne odpadał. Wtedy poczułem krew i instynktownie również zerwałem się do
ostatecznej szarży. Szczerze mówiąc liczyłem, że Daniel się już z tego nie
podniesie. Niestety wypracowana w szybkim czasie przewaga nie wystarczyła, aby
zniechęcić Daniela do dalszego finiszu. Mnie energii starczyło do ok. 20 metrów
do mety. Wtedy już (a raczej dopiero!) kompletnie opadłem z sił, dając się
wyprzedzić przez biegnącego do końca Daniela. Po przekroczeniu mety byłem
kompletnie nieprzytomny. Trzeba jednak przyznać, że cała nasza czwórka w tym
biegu dała z siebie wszystko - dobre tempo na dystansie, próby gubienia rywali
i sprinterska walka do końca.
Warto
nadmienić, że w biegu mimo międzynarodowej obsady, całe pudło zostało zajęte
przez Polaków, nie mogło być jednak inaczej skoro startowali Łukasz Kujawski,
Emil Dobrowolski i Marek Kowalski - aktualnie cała trójka to ścisły top w
naszym kraju. Wygrał niezawodny w tym roku Łukasz Kujawski - gratulacje!
Kiedy
emocje trochę opadły, musiałem przyznać przed samym sobą, że bieg w moim
wykonaniu też był całkiem udany. Czas może nie powala - 31:47, ale osiągnięty po
bardzo dużej walce z samym sobą - wiele razy w tym biegu traciłem kontakt z
grupą, powracałem i znowu odpadałem. No i cierpiałem niesamowicie. Ale nie
poddałem się i z tego jestem bardzo zadowolony. Wprawdzie przegrana na
ostatnich metrach z Danielem jest małym zgrzytem, ale dałem z siebie na tym
biegu 100 %, więc i nie mogę też mieć do siebie o cokolwiek specjalnych
pretensji.
Dekoracja. Zmęczony, ale zadowolony. |
W
tym miesiącu czekają mnie jeszcze 2 starty przełajowe - w Gdyni w ramach cyklu City
Trial i na wspomnianych Mistrzostwach Polski. Na szczęście już na krótszych
dystansach. Myślę, że po takim przetarciu jakie sobie zafundowałem w Biegu
Niepodległości o moje nastawienie do startów i formę mogę być spokojny.
skup się na treningu, żeby takie przytoczone "zgrzyty" nie stały się tradycją ;-p
OdpowiedzUsuń