środa, 12 listopada 2014

Ciężki bój w Biegu Niepodległości

Cześć!

            Wczoraj przypadał ostatni start na szosie w tym roku dla mnie, czyli Bieg Niepodległości w Gdyni. Biegi z cyklu GP Gdyni w Biegach Ulicznych cieszą się dużą renomą wśród zawodników czołówki Pomorza, jak i całej Polski, stąd na linii startu można zobaczyć wielu czołowych długodystansowców z naszego kraju. Tym razem również ekipa dopisała, więc można było liczyć na dobre wyniki i ciekawą rywalizację.
 
Przed startem (fot. Dorota Żaczek)
            Przed biegiem przyjąłem taktykę, aby pobiec spokojnie pierwsze 5 km, a potem jak będzie dobrze, mocno docisnąć. Wprawdzie nie biegałem żadnego treningu tempowego typowo pod 10 km, bo głównym celem na listopad jest start w Przełajowych Mistrzostwach Polski, ale w ostatnich tygodniach załadowaliśmy sporo siły i pobiegaliśmy po górkach, więc przed startem byłem względnie spokojny.

            Po wystrzale z "Błyskawicy" spokojnie wyczekałem na zawodników, z którymi mógłbym się załapać do grupy. Mój ostrożny start był zresztą ułatwiony, bo jak zwykle stałem w 2 linii - zawsze mnie zastanawia, po co dużo gorsi zawodnicy pchają się do pierwszej linii. Najpoważniejsze błędy popełnia się w pierwszych 3 - 5 minutach biegu, kiedy organizm jest jeszcze wypoczęty - tutaj łatwo o "ułańską fantazję", a tak naważone piwo przychodzi przełykać przez kilka ostatnich kilometrów biegu. Jednakże nikt nie zabroni nikomu poczuć, jak boli za szybkie otwarcie na 10 km, a boli i to bardzo.
 
Cała czwórka z którą wbiegałem na metę.
            Muszę jednak przyznać, że pomimo spokojnego początku, nogi mnie jakoś nie niosły, tym bardziej starałem się spokojnie, równym rytmem prowadzić swój bieg. Na 2 km udało się załapać do grupy z Danielem, Łukaszem, Michałem Czapińskim i Przemkiem Rulińskim. W takiej grupce biegliśmy przez jakiś czas, w bezpiecznej odległości za grupą z Karolem Kalisiem, Danielem Formelą i Łukaszem Oskierko. W tym czasie minęliśmy pierwszy podbieg, przy Janka Wiśniewskiego. Mimo ciężkich nóg, pokonałem go całkiem sprawnie. Nie czułem się tego dnia jednak zbyt dobrze, więc starałem się chować trzymając ogon i pilnując się, aby nie stracić kontaktu z grupą. Kolejny podbieg w okolicach 5 km nie był już dla mnie zbyt łatwy, odzyskałem kontakt z chłopakami dopiero u samego szczytu, na granicy wyznaczającej półmetek dystansu. Na zbiegu, który rozpoczynał się tuż za podbiegiem, wyszedłem przed grupę, dając sygnał, żeby podkręcić tempo. Sam nie wiem, dlaczego wtedy wyszedłem, bo już wcześniej miałem problemy z utrzymaniem tempa. Chyba chciałem sam siebie podbudować, że nie jest ze mną jeszcze tak źle. W międzyczasie zaczęliśmy się zbliżać do w/w zawodników biegnących wciąż przed nami. Efekt był taki (wtedy już prowadził Daniel), że tuż u podnóża ul. Świętojańskiej, Łukasz, Daniel i ja, minęliśmy odpowiednio Karola Kalisia, Daniela Formelę i doszliśmy do Łukasza Oskierko. Jak nie trudno było się mi domyślić (w końcu trenujemy razem), Daniel wtedy właśnie ruszył, podkręcając tempo już na samym początku długiego podbiegu na Świętojańskiej. Po tym ataku zostałem na jakieś 10 m, ale zdawało mi się też, że Łukasz Oskierko zaczyna lekko puszczać. Jednakże doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeśli teraz puszczę chłopaków, to będzie już dla mnie koniec zawodów. Zauważyłem, że chłopaki znowu zebrali się w grupę, zmusiłem się więc do jeszcze większego wysiłku i dzięki temu u szczytu podbiegu dołączyłem do biegnącej przede mną grupy. Przyznam, że obawiałem się, że wtedy chłopaki mocno ruszą w dół, na szczęście dla mnie tak się jednak nie stało - dzięki temu miałem choć chwilę na złapanie oddechu, przed ciężkim fragmentem na deptaku nadmorskim. Na płaskim, ostatnim fragmencie już nie było zmiłuj (jakby wcześniej było...). Ostatnie 1,5 km do mety to ciągłe tasowania i próby gubienia grupy - w tych atakach przodował Daniel. Dla mnie ostatni kilometr to była droga przez mękę. Kompletnie wypruty z sił, a rywale wciąż podkręcali tempo. Wiedziałem, że nie mogę stracić do Daniela więcej niż 20 sek., bo wtedy to on wyprzedzi mnie w całym cyklu GP. Zacisnąłem więc zęby i mimo ok. 10 metrowej straty trzymałem tempo narzucane przez chłopaków. Po skręcie w prawo i zmianie nawierzchni na kostkę brukową, zaważyłem, że ostateczny atak przeprowadzają imiennicy - Łukasz Gurfinkiel i Łukasz Oskierko. Daniel ewidentne odpadał. Wtedy poczułem krew i instynktownie również zerwałem się do ostatecznej szarży. Szczerze mówiąc liczyłem, że Daniel się już z tego nie podniesie. Niestety wypracowana w szybkim czasie przewaga nie wystarczyła, aby zniechęcić Daniela do dalszego finiszu. Mnie energii starczyło do ok. 20 metrów do mety. Wtedy już (a raczej dopiero!) kompletnie opadłem z sił, dając się wyprzedzić przez biegnącego do końca Daniela. Po przekroczeniu mety byłem kompletnie nieprzytomny. Trzeba jednak przyznać, że cała nasza czwórka w tym biegu dała z siebie wszystko - dobre tempo na dystansie, próby gubienia rywali i sprinterska walka do końca.
 
Pozornie duża przewaga.
            Warto nadmienić, że w biegu mimo międzynarodowej obsady, całe pudło zostało zajęte przez Polaków, nie mogło być jednak inaczej skoro startowali Łukasz Kujawski, Emil Dobrowolski i Marek Kowalski - aktualnie cała trójka to ścisły top w naszym kraju. Wygrał niezawodny w tym roku Łukasz Kujawski - gratulacje!
 
Jak widać, do mety było jednak jeszcze daleko...
            Kiedy emocje trochę opadły, musiałem przyznać przed samym sobą, że bieg w moim wykonaniu też był całkiem udany. Czas może nie powala - 31:47, ale osiągnięty po bardzo dużej walce z samym sobą - wiele razy w tym biegu traciłem kontakt z grupą, powracałem i znowu odpadałem. No i cierpiałem niesamowicie. Ale nie poddałem się i z tego jestem bardzo zadowolony. Wprawdzie przegrana na ostatnich metrach z Danielem jest małym zgrzytem, ale dałem z siebie na tym biegu 100 %, więc i nie mogę też mieć do siebie o cokolwiek specjalnych pretensji.
           
Dekoracja. Zmęczony, ale zadowolony.


            W tym miesiącu czekają mnie jeszcze 2 starty przełajowe - w Gdyni w ramach cyklu City Trial i na wspomnianych Mistrzostwach Polski. Na szczęście już na krótszych dystansach. Myślę, że po takim przetarciu jakie sobie zafundowałem w Biegu Niepodległości o moje nastawienie do startów i formę mogę być spokojny. 

1 komentarz:

  1. skup się na treningu, żeby takie przytoczone "zgrzyty" nie stały się tradycją ;-p

    OdpowiedzUsuń