Cześć!
Ostatnio
naszła mnie taka refleksja, o której rozmawiałem także na treningu z Danielem. Mianowicie ostatnio bardzo systematycznie zwiększałem prędkość przebieganych
na treningu kilometrów. W tym momencie bieganie wybiegania na granicy 4:00/km
nie stanowią już dla mnie wyzwania. Ogólnie rzecz ujmując mój trening znacząco
zmienił się w porównaniu do lat poprzednich i zmianę tę poczytuję na wielki
plus. Przede wszystkim zmiana polegała na koncentracji na jakości, kosztem
nadmiernych, "pustych" kilometrów. Efekt jest taki, że ostatni raz
tak dobrze biegało mi się jakoś w 2007 roku, co w bieganiu jest wiecznością... Przede wszystkim czuję, że mój bieg jest obecnie
bardziej lekki i sprężysty. I tutaj właśnie pojawia się kwestia którą chciałbym
poruszyć - szybkie bieganie, czy spokojne "klepanie" kilometrów?
Obie
teorie mają swoich zwolenników i przeciwników, ja jednak postaram się w miarę
moich (skromnych) możliwości, przedstawić argumenty za i przeciw szybkiemu
bieganiu na rozbieganiach.
Do
niewątpliwych plusów szybkiego biegania jest skrócenie czasu trwania treningu. Nie
jest odkryciem, że kontuzje biegowe są to w znakomitej większości kontuzje
przeciążeniowe. Jednym słowem - im dłużej trwa trening, nawet na niskiej
intensywności, wydłuża się czas pracy mięśni i ścięgien, tak więc ryzyko
kontuzji wzrasta. Ponadto, podczas wolnego biegania inaczej wyprowadza się
krok, niż w przypadku swobodnego i szybkiego biegu. Ostatnio zauważyłem, że dla
mnie bieganie w okolicach tych 4:00/km i szybciej wymaga już kroku zbliżonego
technicznie do kroku startowego. Podczas wolnego truchtu, nie ma mowy np. o
poprawnym wyprowadzeniu nogi przed siebie, bo zwyczajnie nie jest to potrzebne. Dzięki szybszym wybieganiom, aparat ruchu oraz układ nerwowy przystosuje
się utrzymania prawidłowej sylwetki podczas biegu, co ma bezpośrednie
przełożenie na technikę biegu podczas startów.
Oczywiście
szybkie bieganie ma również swoje mankamenty. Z pewnością wymaga ono bardzo
dobrego przygotowania motorycznego. Bez tego bieganie szybkich rozbiegań może
skończyć się co najmniej na nakładaniu się zmęczenia kolejnymi treningami, a w najgorszym razie na kontuzji. Warto więc podejść do sprawy z głową. Podejmując
próbę "przyspieszenia" trzeba w pierwszej kolejności zmienić
nastawienie do treningu, przez co rozumiem zmianę z ilości - w jakość. Koniecznym jest więc, przynajmniej na
początku, zmniejszenie liczby przebieganych
kilometrów, a czas który wcześniej zajmowało bieganie warto - a nawet trzeba - poświęcić
na zwiększenie siły i elastyczności aparatu ruchu - niestety wielu biegaczy
tego nie lubi (ja również!), ale tylko dzięki temu, będzie możliwa poprawa
jakościowa. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że warto stopniowo wprowadzać się na wyższe prędkości, np. zaczynając od 1 treningu w tygodniu, aby w sposób
łagodny i płynny wskoczyć na wyższy poziom, a w między czasie wzmacniać się wykonując
dużo sprawności.
Ostatnie wybieganie, czyli krótko i na temat. |
Jeżeli
o mnie chodzi, to muszę się przyznać, że taka zmiana podziała na mnie bardzo
dobrze. Przede wszystkim treningi stały się mniej nużące, a które wcześniej czasem
mi się dłużyły. Dzięki temu o wiele przyjemniej wychodzi się na bieganie. Mam
też wrażenie, że jestem bardziej zmobilizowany na treningach, a samo bieganie
sprawia więcej radości. Lepsze samopoczucie z kolei przekłada się na lepszą
gotowość do wykonania cięższych akcentów. Co ciekawe, nie licząc zakwasów (po
sprawności) i bolących nogach po cięższej jednostce, nie odczuwam negatywnych
skutków np. szybkiej dwudziestki w następnym dniu. Wcześniej, po dłuższym
bieganiu, nogi były bardziej "tępe", ciężko było mi następnego dnia się
rozpędzić. Teraz w zasadzie problem zniknął. Odpukać, w chwili obecnej nie
narzekam na kontuzje, które jeszcze do niedawna stosunkowo często i w miarę regularnie się
u mnie pojawiały.
Jak
zmiana filozofii do treningu przełoży się na wyniki - to się okaże, ale póki co jestem spokojny, że ten sezon będzie udany. Na chwilę obecną jednak mogę
śmiało powiedzieć, że taki trening sprawia wiele satysfakcji i przyjemności.