Cześć!
W
pierwszej kolejności zacznę od krótkiego raportu z przebiegu przygotowań do
biegowego sezonu w 2015 roku. Ostatnio trochę wziąłem się za siebie, to znaczy
że już od dawna nie opuściłem żadnej sesji treningowej, co bardzo mnie cieszy.
Cieszy także fakt, że zdrowie dopisuje, nic mnie nie boli, więc na treningu
mogę skupić się tylko na zaplanowanych jednostkach, a nie myśleć o bólu. Choć,
jakby się dobrze zastanowić, to w sumie ostatnio ból towarzyszy mi na okrągło,
ale wynika to na szczęście z mocnych treningów, a nie kontuzji.
W
ostatnim czasie na treningach wykonuje dużo siły i sprawności. Dzięki temu,
mimo dużego zmęczenia czuję w nogach moc, a takie uczucie chyba po raz ostatni
towarzyszyło mi jakieś 7 lat temu, czyli wtedy, gdy trenowałem pod okiem
Trenera na studiach i biegałem biegi średnie. Na samych treningach zwracam
także uwagę na poprawę techniki biegu. Zauważyłem, że tak naprawdę do tej pory strasznie
skracałem krok, bo pierwsza jego faza nie była u mnie aktywna (chodzi o
wyrzucenie podudzia do przodu). Muszę przyznać, że już 7 lat temu miałem z tym
problem, ale wtedy udało mi się to poprawić, teraz problem powrócił. Nie ma co
ukrywać, że nie da się poprawnie biegać technicznie, kiedy w nogach nie ma
siły. W chwili obecnej czuję jednak tę moc, która pozwala mi przez dłuższy czas
aktywnie atakować podłoże, co bezpośrednio przekłada się na wydłużenie kroku, a
sam bieg wydaje się jakby lżejszy. Nie da się jednak ukryć, że w tej materii
jeszcze wiele pracy przede mną.
W
międzyczasie miał nadejść miły przerywnik w treningach, czyli start w cyklu
City Trial Trójmiasto. Ostatnio, przed sylwestrem, musiałem na biegu w Gdańsku
uznać wyższość Michała Rolbieckiego. W tamtym czasie dużo się u mnie działo,
nie mogłem więc spokojnie skupić się na starcie, a zresztą wtedy jakoś mało
trenowałem, co przełożyło się na dyspozycję startową. Ci co mnie znają wiedzą
jak bardzo nie lubię przegrywać (a jak bardzo wygrywać), więc postanowiłem postarać
się przy kolejnej okazji odnieść zwycięstwo. Jeszcze w sobotę, czyli dzień
przed biegiem wszystko było ok., tak forma, jak i nastawienie psychiczne. Niestety
tego samego dnia musiałem się czymś zatruć, bo w nocy z soboty na niedzielę strasznie
chorowałem i bardzo się odwodniłem. Kiedy w okolicach 3 rano ponownie kładłem
się do łóżka, wstrząsany dreszczami przestawiłem budzik na późniejszą godzinę,
bo stwierdziłem że nie pojadę na zawody. Budzik ustawiłem tylko dlatego, że
obiecałem po drodze na zawody zabrać także Maćka, więc chciałem go tylko
poinformować, że musi pojechać sam. Jednak kiedy znowu się obudziłem, już o 6,
poczułem, że nie mam już dreszczy, a żołądek jakby mniej boli, pomyślałem wtedy
więc, że może jednak spróbuje pobiec? Wstałem, zjadłem banana, wypiłem duży
kubek napoju ALE, przestawiłem budzik na wcześniejszą godzinę i znowu położyłem
się spać. Po obudzeniu zjadłem lekkie śniadanie i znowu sięgnąłem po sporą
porcję ALE (musiałem się trochę nawodnić przed biegiem). Stwierdziłem, że
zobaczę na rozgrzewce, czy nie będę czuł się słabo i wtedy ostatecznie
zadecyduje co zrobić.
Postanowiłem,
że przed biegiem nie będę się chwalił moimi problemami chłopakom. Taka
informacja mogłaby na nich podziałać mobilizująco... Na starcie stanęli między
innymi: Michał Rolbiecki (z którym przegrałem ostatnio), Daniel Chuchała (z
którym trenuję), Łukasz Gurfinkiel (zwycięzca poprzedniej edycji), a także
Michał Czapiński, czy chociażby Paweł Borawski. Pierwotnie, ze względu na mój
stan zdrowia, planowałem że będę się czaił do samego końca i wtedy ewentualnie
(jak będę miał siły) to zaatakuje. Jednak już po starcie zmieniłem zdanie.
Pomyślałem sobie - co mi tam, najwyżej padnę gdzieś po drodze. Pierwsze 2 km poprowadziłem
mocno, został ze mną sam Michał Rolbiecki, który już na podbiegu dał mi zmianę.
Wtedy pomyślałem, że to już jest mój koniec. Na szczęście Michał nie poszedł za
mocno, więc udało mi się utrzymać kontakt. Tutaj mała dygresja. Podstawowa
zasada biegacza - możesz dać się wyprzedzić, ale nie możesz pozwolić, żeby
rywal Ci odbiegł. Działając w myśl tej zasady, nie dałem Michałowi wypracować
dużej przewagi na podbiegu, którą zaraz skasowałem na wypłaszczeniu. Potem
trasa wije się krętą ścieżką w dół i mimo, że Michał zbiega dużo lepiej niż ja,
nie dałem mu uciec. Mimo że czułem się fatalnie (osłabienie zatruciem dawało
się mocno we znaki), z całych sił walczyłem, żeby nie stracić kontaktu z
rywalem. Wtedy już postanowiłem, że nie będę kombinował, i jeżeli będę miał
szansę, zaatakuje dopiero na samym końcu biegu. Teraz sobie myślę, że gdyby
Michał spróbowałby mocniej depnąć na ostatnim podbiegu, z pewnością zostawiłby
mnie z tyłu, na szczęście także on postanowił poczekać. Na wypłaszczeniach
kilkukrotnie starał się mnie "urwać" ale to się nie udało. Najlepsza
zabawa pozostała dopiero na ostatnie 60 - 70 metrów. W tym miejscu jest
niewielkie wzniesienie, gdzie Michał postanowił się rozpędzić. Wtedy zaczynałem
już widzieć jego plecy, ale bardzo chciałem wygrać, więc nie dawałem za
wygraną. Odpowiedziałem i wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu zrównaliśmy się
ze sobą. Wtedy Michał jeszcze raz próbował mnie zgubić, znowu lekko odskoczył,
ale mimo złego samopoczucia miałem jeszcze troszkę siły, aby ponownie
zaatakować. Tym razem, a działo się to na około 5/10 metrów przed metą
wyszedłem na prowadzenie. Na metę wpadłem jako pierwszy, ale wycieńczony padłem
na ziemię, z której nie mogłem podnieść się przez dłuższą chwilę. Sukces w tym
biegu okupiłem wielkim zmęczeniem, ale satysfakcja była ogromna. Na marginesie
muszę wspomnieć, że nasz finisz był podobno najbardziej spektakularnym
zakończeniem biegu we wszystkich dotychczasowych edycjach tej imprezy - fajnie!
Dla mnie jednak, takie końcówki, to kiedyś była codzienność, bo na 800 i 1500 m
bardzo często decydowały setne sekundy - na MP juniorów w Bydgoszczy w 2004
roku, na dystansie 800 m, w 0,05 sekundy zmieściło się z tego co pamiętam 4
zawodników! Jednakże faktycznie na przełajach taka sytuacja nie zdarza się zbyt
często. Dzięki walce o zwycięstwo z Michałem praktycznie na całym dystansie
udało się także zrobić nowy rekord trasy. Jednakże po powrocie z zawodów, gdy
kurz pobitewny już opadł, byłem tak zmęczony, że położyłem się spać i nie
mogłem się obudzić przez kilka godzin. Cóż, warto było!
Kolejne
plany startowe przewidują bieganie na zawodach halowych. Zobaczymy co z tego
będzie, na pewno jest okazja żeby dać nogom porządny wycisk i sprawdzić, ile
pozostało z dawnej szybkości, no i pierwszy raz przetestować jak biega się na
okrągłej bieżni w Toruniu, która pamięta ubiegłoroczne Halowe Mistrzostwa
Świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz