sobota, 22 czerwca 2013

Nocne ściganie, czyli Bieg Świętojański w Gdyni

Cześć!
  Wczoraj miałem okazję wziąć udział w wielkim święcie biegowym, czyli w Nocnym Biegu Świętojańskim. Trzeba przyznać że nazwa w pełni odzwierciedla porę zawodów, bo start wyznaczono na godzinę 23:59. Zważywszy na pogodę jaką mamy teraz w Trójmieście, godzina wyznaczona przez organizatorów pozwała na bieganie w optymalnych warunkach pogodowych - temperatura wynosiła ponad 20 stopni (w dzień było ponad 30!), a druga kwestia to taka, że często w nocy jest łagodniejszy wiatr, co również umożliwia szybsze bieganie. Niemniej jednak, pomimo tych wszystkich okoliczności, trzeba powiedzieć że było dosyć duszno. Dodatkowym minusem, czego nie przewidywałem przed biegiem, to fakt że mimo że świeciły latarnie, miejscami było dosyć ciemno, w związku z tym obawiałem się przed biegiem, aby nie wpaść w jakąś dziurę w jezdni, których na polskich drogach nie brakuje. Na szczęście moje obawy nie ziściły się.

  Jak zwykle w Gdyni udział wzięła duża reprezentacja mojej grupy, w osobach Daniela, Maćka, Karolka, Borata, Mateusza, no i mnie. 

   Z uwagi na wysokie nagrody pieniężne, na starcie stanęła liczna ekipa bardzo mocnych biegaczy, w osobach Radosława Kłeczka, Marcina Chabowskiego, Radka Dudycza, Tomka Grycko, Łukasza Kujawskiego czy Piotra Drwala, a skład polskiej elity uzupełniało kilku reprezentantów Kenii i Ukrainiec. Biorąc pod uwagę skład biegu, wiedziałem że muszę zacząć wyjątkowo ostrożnie, aby nie "zapalić" 1 kilometra, bo spodziewałem się że czołówka z pewnością otworzy bieg dobrze poniżej 3:00 na km, więc trzymanie się czuba w takim wypadku nie miałoby sensu, a mogłoby skończyć się tragicznie. Powszechnie wiadomo (albo i nie), że najwięcej błędów popełnia się podczas pierwszych 5 min biegu, czyli de facto na pierwszych 2 km. 

  Jak się niedługo potem okazało, moje przewidywania były słuszne, bo po wystrzale z armaty oznaczającej start, duża grupa biegaczy ruszyła mocno do przodu. Ja ruszyłem spokojnie i obserwowałem kto biegnie przede mną. Jak się okazało, na początku biegły przede mną nawet kobiety! Pomyślałem sobie wtedy, że pewnie biegnę za wolno, więc ruszyłem trochę mocniej. Co ciekawe, okazało się że pierwszy km pobiegłem w 3:02! Także z pewnością nie było to za wolno. Przez następne kilometry starałem się utrzymywać wysokie tempo i gonić zawodników którzy mi odbiegli, a mimo to przez pierwsze 4 km byłem praktycznie kompletnie sam. Na wspomnianym 4 km minąłem dwójkę zawodników, wśród których był Rafał Rynkiewicz. W tym momencie przede mną biegli Daniel i Karolek, którzy sporo odbiegli mi na początku. Do 5 km ich doszedłem, ale nie miałem chwili wytchnienia, bo okazało się że 5 kilometr poleciałem w 3:29, czyli o wiele za mocno. Zresztą jak dogoniłem chłopaków, dostałem jasny sygnał od Karolka, że dzisiaj to ja muszę pracować na wynik. Nie podczepiałem się za nimi, tylko szybko ich minąłem pozwalając, aby to oni wskoczyli mi na plecy. Do naszej trójki dołączył jeszcze zawodnik Zantyra Sztum, Karol Kaliś, którego mijałem na 4 km. Przez kilkaset metrów to ja prowadziłem, aż do punktu z wodą. Co ciekawe wszyscy zdecydowali się sięgnąć po wodę, bo było naprawdę duszno. Ja wylałem sobie trochę wody na kark i plecy i wziąłem łyka, którego zaraz wyplułem, aby tylko zamoczyć usta, a nie obciążać żołądka płynem. 
  Tutaj mała uwaga - jak decydujecie się pić wodę w czasie zawodów, to nie zadawajcie sobie trudu na odrzucanie gdzieś daleko butelki, a tylko na tyle żeby ewentualnie nie rzucić jej pod nogi biegnącemu za wami zawodnikowi. Taki zamach kosztuje wszak siły, które mogą okazać się niezbędne do dalszego biegu.

  Ale wracając do biegu. Po punkcie z wodopojem Daniel dał zmianę, ale jeszcze przed podbiegiem ja wyszedłem na czoło naszej grupy. Jednak szybko dałem znać żeby ktoś mnie zmienił, bo zacząłem odczuwać trudy samotnego biegu. Wtedy zmianę dał Karol Kaliś, który poprowadził nas na podbiegu przez kilkaset metrów. Jednakże znak oznaczający 7 km był dla mnie sygnałem, że trzeba znowu wziąć się do roboty, jeśli chcę myśleć o życiówce w tym biegu. Wysforowałem się na prowadzenie i zacząłem dyktować mocne tempo - 8 km miałem w 3:08. Na 9 km zostałem już sam z Karolkiem, który siadł mi na plecach. Niemniej nie miałem zamiaru się poddawać, o czym świadczył fakt, że 9 km pokonaliśmy w 2:56. Wtedy już wiedziałem że Karolek chce objechać mnie na ostatnich metrach, co spowodowało że zacząłem bacznie obserwować jego pozycję za moimi plecami. Mimo że prowadziłem, zadecydowałem się, że to ja rozpocznę finisz. Karolek jednak nie chciał się poddać, więc po pierwszej próbie ataku musiałem poprawić, co wreszcie dało spodziewany efekt. 

  Ostatecznie bieg ukończyłem z czasem 31:49, co dało mi 12 pozycję. Niewątpliwie w tak mocnej obstawie osiągnięte przeze mnie miejsce można przyjąć z zadowoleniem. Przy okazji zająłem też II miejsce w kategorii, więc dzięki temu startowi zarobiłem też troszkę grosza. 
Dekoracja\
   Najważniejsze jednak, że w końcu udało się połamać granicę 32 min, co przyjąłem z zadowoleniem. Bardzo też cieszyło mnie że nie umierałem na biegu tak jak zwykle, co oznacza, że zaczynam już powoli obiegać się na dystansie 10 km. 

  Teraz przez kilka tygodni odpuszczam starty aby przyszykować formę na najważniejsze imprezy w sezonie, czyli MP na 5000 m i MP na 10 km, które odbędą się odpowiednio 21 lipca i 3 sierpnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz