Cześć!
Ostatnie
dni upływają pod znakiem próby załapania formy z pierwszej połowy czerwca.
Zanim jednak to nastąpi muszę zapłacić wysoką cenę za opuszczone treningi. Dlatego
też, w zależności od dnia, raz czuję się dobrze, a raz biega mi się bardzo
słabo. Zdecydowanie do tych słabszych dni zaliczam poniedziałek i wtorek.
W
poniedziałek zrobiłem tylko 14 km lekkiego wybiegania, podczas których męczyłem
się straszliwie. Wtorek to znowu powtórka z rozrywki. Na trening umówiłem się z
Mistrzem Zakresów (czytaj Maćkiem), dokładnie na 17:05. Jak to jednak zwykle
bywa kiedy się człowiek spieszy, na swojej drodze napotyka niespodziewane
przeszkody. Tego dnia korki były nawet w miejscach, w których się nie
spodziewałem, nie licząc już np. ul. Spacerowej, gdzie prawie zawsze prędkość
średnia nie przekracza 20 km/h. Na miejsce przyjechałem więc wkurzony, dodatkowo
15 min po czasie. Maciej poleciał już na rozgrzewkę, więc i ja nie miałem już
czasu na standardową czwóreczkę przed zakresem, tylko ciąłem dystans jak mogłem.
Po drodze udało mi się go dogonić, więc przynajmniej nie musiałem biegać sam. Niemniej
takie sytuację zawsze mnie jakoś wewnętrznie rozbijają.
Nie
ma jednak się co łamać, tylko trzeba zrobić trening, pomyślałem. W planie było
w miarę spokojne 12 km. Pierwszy kilometr utwierdził mnie jednak w przekonaniu,
że to "spokojnie" to max co na mnie było stać. Dlatego też
przyjemność (?) prowadzenia oddałem Maćkowi, który jednak czuł się bardzo
dobrze, więc się nie skarżył. Ja za to sapałem strasznie, co ciekawe tętno było
w miarę niskie, ale samopoczucie mimo to było słabe. Całe szczęście, że start
dopiero za tydzień...
Dzisiaj
za to chciałem "podbić się" szybszymi odcinkami. W planie miałem 2
serie po 8, 400 m odcinków. Jak się w trakcie okazało, zakładane prędkości
(ustalane przeze mnie jeszcze jak noga się kręciła) były za wysokie. Jeszcze
pierwszą, ładującą serię zrobiłem, ale
już wtedy wiedziałem, że druga szybsza z pewnością by mnie zabiła. Dlatego
lekko zmodyfikowałem trening, ostatecznie biegając w zamian 4 x 300 m i 4 x 200
m. Dzięki temu mogłem pobiegać na wyższych prędkościach, a nie zajechałem się
za mocno.
Na
deser w tym tygodniu zostało długie tempo, czyli 2 x 3 km + 2 x 2 km. Po tym treningu
zamierzam wyluzować z akcentami, bo jak zauważyłem, dokładanie czegoś
"ekstra" w tydzień startu na 10 km, nigdy w moim przypadku nie
przynosi dobrych efektów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz