Cześć!
To
już drugi post dzisiejszego dnia, ale już
jutro jadę na zasłużony urlop (od pracy, nie od biegania), więc
zdecydowałem się zamieścić krótką relację z dzisiejszego biegu Św. Dominika, który
był jednocześnie Mistrzostwami Polski na 10 km.
Bieg
rozgrywany jest rok rocznie na pętli o długości ok. 935 m, po ulicy Długiej i
Ogarnej. Ta impreza jest specyficzna, ponieważ zwykle zgromadzonych jest przy
trasie wielu kibiców, którzy znaleźli się na gdańskiej starówce w momencie
rozgrywania biegu. Atmosfera poprzez doping oraz bliskość kibiców jest
niepowtarzalna w skali kraju.
Dzisiejszego
dnia na starcie stanęła cała polska elita biegów długich. Nie ma w tym zdaniu
przesady, bo właściwie zabrakło tylko Henryka Szosta. Cała reszta najlepszych
biegaczy w naszym kraju była w komplecie. Dodatkowo skład biegu uzupełniło 6
zawodników z zagranicy - 2 Kenijczyków, 3 Ukraińców i Meksykanin.
Do
biegu przystępowałem liżąc rany po najgorszym moim biegu od długiego czasu,
czyli zeszłotygodniowym starcie w Lęborku. Przeczuwałem jednak, że może być
lepiej niż tydzień temu. Po pierwsze, gorzej już być chyba nie mogło. Po drugie, już przyzwyczaiłem się trochę do
biegania w wysokiej temperaturze, a po trzecie chcąc nie chcąc podbiłem się zeszłotygodniowym
startem.
Początek biegu, jeszcze w dużej grupie. |
Ale
do rzeczy. Po przedstawieniu wszystkich uczestników biegu - co trwało trochę
długo - ze startu honorowego wypuszczono nas do odległego o 300 m startu
ostrego. Dzisiaj nie pchałem się do pierwszej linii, bo wiedziałem że zbyt szybko
pobiegnięty początek może się źle skończyć. Ustawiłem się więc zaraz za Radkiem
Dudyczem, w 3 linii. Do pokonania mieliśmy ok. 650 dobieg, a potem jeszcze 10
pętli. Pierwszy odcinek trasy pokonałem w 1:53 czyli w tempie poniżej 3:00/km,
a i tak byłem pod koniec stawki. Obrałem jednak taktykę spokojnego równego
biegu i stopniowego przesuwania się do przodu. Od początku jednak stało się
jasne, że aby pobiec optymalnie, muszę pracować sam, bo znaczna część biegaczy
o zbliżonym do mnie poziomie wyrwała do przodu, a druga część wiozła się na
moich plecach. Już na 2 kole pozostałem jednak sam, więc postanowiłem nie
oglądać się za siebie, tylko mocno pracować, aby utrzymać zadowalające mnie
tempo i doganiać słabnących biegaczy. Biegu nie ułatwiała wysoka temperatura,
więc co kółko musiałem brać wodę, aby polać się obwicie po głowie. Moim zdaniem
tylko przez te zabiegi mogłem stracić nawet ok. 20 sek. na całym biegu (po 2
sek. na kole), jednakże dziś nie dało się po prostu tego uniknąć. Dodatkowo Tomek,
który kibicował mi na ul. Ogarnej, dwa razy chlusnął na mnie wodą, co orzeźwiło
mnie bez konieczności zwalania ani łapania wody i samodzielnego polewania się. Większość
biegaczy narzekała także na ostre, 90 stopniowe zakręty, jednakże ja nie miałem
z nimi problemów - w młodości wielokrotnie biegałem na zawodach na hali, przy znacznie
większych prędkościach, więc płynne złożenie się na zakrętach przy prędkości ok.
19 km/h nie stanowi dla mnie dużego problemu.
Stawka z każdą chwilą coraz bardziej się rozciągała. |
Ostatecznie
cały dystans pokonałem w czasie 32:20. W tym roku to mój 2 najgorszy wynik,
jednakże jest to czas w granicach normy, tragedii nie ma. Powiem nawet, że po
zeszłotygodniowym 33:32, to poprawa o 1:12 w ciągu zaledwie tygodnia stanowi
niezłe odbicie od dna. Najbardziej wkurzyłem się jednak, że zająłem 26.
miejsce, czyli tuż za ostatnim płatnym 25... Cóż, taki jest sport. W
klasyfikacji Mistrzostw Polski byłem 20.
Cały mokry od ilości wylanej na siebie wody. |
Dzisiejszy
bieg utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że przy odpowiednim wykorzystaniu
ciepłych, sierpniowych dni nad szlifowaniem siły i szybkości, będę mógł na
jesieni w stanie rozpędzić się i pobiec 10 km znacznie poniżej 32 min.
Na najszybszym, ostatnim kole. Wciąż jednak pracuje nad tym, aby przyspieszać już po 6/7 kilometrze... |
Tym
miłym akcentem kończę nadawanie na blogu co najmniej na tydzień. Miłego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz