Cześć!
Dzisiaj
w ramach długiego weekendu udałem się na
start do Lęborka, gdzie odbywał się ostatni bieg z cyklu Grad Prix Lęborka w
biegach przełajowych 2013/2014. Aby być klasyfikowanym w całym cyklu Grand Prix,
trzeba było ukończyć co najmniej 3 starty. Do tej pory startowałem tam tylko 2
razy, więc chcąc ukończyć cykl, musiałem stawić się na biegu. Była to tez
świetna okazja do przetarcia się przed zawodami na 10 km w Gdyni, które odbędą
się 10 maja.
W
tym biegu oczekiwałem od siebie dobrej postawy, bo forma ostatnio ciągle
rośnie, jak dotąd nigdy nie biegałem na treningach tak szybko (odkąd trenuję
długie biegi oczywiście...). Na starcie stanęli między innymi: Tadek Zblewski,
Błażej Król oraz Adam Thiel. Przed startem miałem założenia, żeby spokojnie
chować się za rywalami i poczekać do samego końca na mocny finisz. Niestety jak
zwykle "udało mi się" zagotować i po wolnym pierwszym kilometrze
wyszedłem na prowadzenie. Po ok. 2 km, kiedy zorientowałem się, że mocne tempo
nie zniechęciło moich przeciwników i krótko trzymają się na moich plecach, oddałem
prowadzenie Błażejowi. Generalnie sytuacja nie zmieniała się aż do ostatniego
kilometra, kiedy zobaczyłem, że Tadek zaczyna wychodzić na prowadzenie. Szybko
doskoczyłem do niego, niestety niedługo po przyspieszeniu przyszedł pierwszy
kryzys, który kompletnie mnie rozmontował. Przez kolejne metry siadłem masakrycznie,
czułem się jakbym szedł, normalnie pełne odcięcie prądu. Wtedy też wyprzedził
mnie Błażej. Ostatecznie udało mi się zebrać w sobie i znowu zacząłem biec, tym
razem mocno i szybko łykając kolejne metry. Znowu wyprzedziłem Błażeja i
odskoczyłem, chyba nawet zacząłem niwelować dystans do Tadka, niestety ten miał
już wypracowaną solidną przewagę. W takiej także kolejności zakończyliśmy zawody.
Ten
bieg skłonił mnie jednak do głębszych refleksji. Po pierwsze, na pewno nie był
to udany start w moim wykonaniu. Może zacznę od tego, że objąłem prowadzenie za
wcześnie, co z pewnością miało wpływ na uszczuplenie moich sił i było wbrew
obranej przed biegiem taktyce, po prostu
dałem się ponieść. Ale tutaj jeszcze tragedii nie ma, bo dzięki temu ten start
mogę zaliczyć jako mocniejszy bodziec, niż jakby tempo aż do ostatnich 2 km
było spacerowe. Przede wszystkim jestem zły na siebie, że tak szybko i łatwo
puściłem Tadka, kiedy zaatakował. Zamiast walczyć i biec szybko, co i tak
nastąpiło, ale dopiero jak już mi uciekł, to "siadłem" i nie podjąłem
walki. Oczywiście Tadek to bardzo dobry biegacz, ale tak łatwe oddanie pola jest po prostu niedopuszczalne... Myślę sobie, że chyba byłem zbyt pewny siebie przed biegiem, mając w
pamięci ostatnie treningi. Niestety zapomniałem, że trening (nawet najlepszy),
nigdy nie oddaje warunków startowych. W momencie jak nogi zaczęły mnie boleć to
byłem w takim szoku, że odpuściłem kompletnie.
Z
drugiej jednak strony, nie pamiętam czy kiedykolwiek (zarówno jak trenowałem
biegi średnie czy długie) miałem udany bieg na początku sezonu, być może coś
tam było za juniora młodszego (czyli bardzo dawno...). Zawsze potrzebowałem co
najmniej 1 startu na okrzepnięcie, przetarcie, załapanie tego startowego rytmu i
przełamanie psychicznych barier. Sam trening to nie wszystko, trzeba jeszcze
trochę postartować. Mój początek sezonu startowego znowu zacząłem tak sobie. Na
szczęście trening został dobrze wykonany, więc prędzej czy później musi to
oddać w postaci dobrego wyniku.
Bieg
Europejski w Gdyni zapowiada się na trudną przeprawę, przede wszystkim chyba z
samym sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz