czwartek, 1 maja 2014

Rozpoczęcie wiosennego sezonu startowego - start w Lęborku

Cześć!

            Dzisiaj w ramach  długiego weekendu udałem się na start do Lęborka, gdzie odbywał się ostatni bieg z cyklu Grad Prix Lęborka w biegach przełajowych 2013/2014. Aby być klasyfikowanym w całym cyklu Grand Prix, trzeba było ukończyć co najmniej 3 starty. Do tej pory startowałem tam tylko 2 razy, więc chcąc ukończyć cykl, musiałem stawić się na biegu. Była to tez świetna okazja do przetarcia się przed zawodami na 10 km w Gdyni, które odbędą się 10 maja.


            W tym biegu oczekiwałem od siebie dobrej postawy, bo forma ostatnio ciągle rośnie, jak dotąd nigdy nie biegałem na treningach tak szybko (odkąd trenuję długie biegi oczywiście...). Na starcie stanęli między innymi: Tadek Zblewski, Błażej Król oraz Adam Thiel. Przed startem miałem założenia, żeby spokojnie chować się za rywalami i poczekać do samego końca na mocny finisz. Niestety jak zwykle "udało mi się" zagotować i po wolnym pierwszym kilometrze wyszedłem na prowadzenie. Po ok. 2 km, kiedy zorientowałem się, że mocne tempo nie zniechęciło moich przeciwników i krótko trzymają się na moich plecach, oddałem prowadzenie Błażejowi. Generalnie sytuacja nie zmieniała się aż do ostatniego kilometra, kiedy zobaczyłem, że Tadek zaczyna wychodzić na prowadzenie. Szybko doskoczyłem do niego, niestety niedługo po przyspieszeniu przyszedł pierwszy kryzys, który kompletnie mnie rozmontował. Przez kolejne metry siadłem masakrycznie, czułem się jakbym szedł, normalnie pełne odcięcie prądu. Wtedy też wyprzedził mnie Błażej. Ostatecznie udało mi się zebrać w sobie i znowu zacząłem biec, tym razem mocno i szybko łykając kolejne metry. Znowu wyprzedziłem Błażeja i odskoczyłem, chyba nawet zacząłem niwelować dystans do Tadka, niestety ten miał już wypracowaną solidną przewagę. W takiej także kolejności zakończyliśmy zawody.


            Ten bieg skłonił mnie jednak do głębszych refleksji. Po pierwsze, na pewno nie był to udany start w moim wykonaniu. Może zacznę od tego, że objąłem prowadzenie za wcześnie, co z pewnością miało wpływ na uszczuplenie moich sił i było wbrew obranej  przed biegiem taktyce, po prostu dałem się ponieść. Ale tutaj jeszcze tragedii nie ma, bo dzięki temu ten start mogę zaliczyć jako mocniejszy bodziec, niż jakby tempo aż do ostatnich 2 km było spacerowe. Przede wszystkim jestem zły na siebie, że tak szybko i łatwo puściłem Tadka, kiedy zaatakował. Zamiast walczyć i biec szybko, co i tak nastąpiło, ale dopiero jak już mi uciekł, to "siadłem" i nie podjąłem walki. Oczywiście Tadek to bardzo dobry biegacz, ale tak łatwe oddanie pola jest po prostu niedopuszczalne... Myślę sobie, że chyba byłem zbyt pewny siebie przed biegiem, mając w pamięci ostatnie treningi. Niestety zapomniałem, że trening (nawet najlepszy), nigdy nie oddaje warunków startowych. W momencie jak nogi zaczęły mnie boleć to byłem w takim szoku, że odpuściłem kompletnie.


            Z drugiej jednak strony, nie pamiętam czy kiedykolwiek (zarówno jak trenowałem biegi średnie czy długie) miałem udany bieg na początku sezonu, być może coś tam było za juniora młodszego (czyli bardzo dawno...). Zawsze potrzebowałem co najmniej 1 startu na okrzepnięcie, przetarcie, załapanie tego startowego rytmu i przełamanie psychicznych barier. Sam trening to nie wszystko, trzeba jeszcze trochę postartować. Mój początek sezonu startowego znowu zacząłem tak sobie. Na szczęście trening został dobrze wykonany, więc prędzej czy później musi to oddać w postaci dobrego wyniku.



            Bieg Europejski w Gdyni zapowiada się na trudną przeprawę, przede wszystkim chyba z samym sobą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz