niedziela, 26 października 2014

Idzie nowe!

Cześć!

            Trening biegacza amatora wymaga dużo wyczucia. Przede wszystkim kluczowe jest znalezienie delikatnej granicy pomiędzy treningiem, pracą a odpoczynkiem, no i oczywiście prowadzić w miarę normalne życie rodzinne.

            Odkąd zacząłem ponownie biegać, minęło prawie trzy lata. W tym czasie powoli wracałem do treningów, stopniowo zwiększając obciążenia i intensyfikując bodźce. Jednakże w czerwcu tego roku stwierdziłem, że  chyba jednak trenuję zbyt lekko. Od tych trzech lat sam sobie układałem plany treningowe i starałem się je realizować w pełnym zakresie. Jednakże zazwyczaj największą przeszkodą w realizacji swoich celów jesteśmy dla siebie my sami. U mnie też jest podobnie, mimo że biegam trochę szybciej niż zwykły amator, to problemy mam te same – brak czasu na trening, zmęczenie po pracy, które odbiera ochotę do wyjścia na trening. Często zdarzało się też, że nie byłem w stanie skończyć całego treningu, a być może tylko mi się tak wydawało... Efekt był taki, że ambitne plany treningowe praktycznie nigdy nie były zrealizowane w 100%. Doszedłem więc do wniosku, że potrzebuję bodźca, który pchnie mnie do przodu.

            Okazja do tego nadarzyła się, kiedy Daniel powiedział, że chciałby wrócić do Trenera. Wtedy nastąpiła szybka analiza i równie szybka decyzja, że ja też zgłoszę się do trenera. Zwykle i tak większość treningów robimy razem, więc taka decyzja była dosyć naturalna. Mam nadzieję, że dzięki temu będę bardziej zmotywowany do treningów, a poza tym, zmiana bodźców z pewnością pozytywnie wpłynie na moje wyniki.

            Początek zapowiada ciężką pracę, bo już po pierwszym dniu na sprawności dostałem zakwasów, które miałem aż do następnej sprawności. Na zakończenie tygodnia był akcent biegowy, który też do najłatwiejszych nie należał. Muszę też wspomnieć, że szczęśliwie udało mi się uniknąć jednego akcentu na crossie, bo w ostatni weekend dużo startowałem i dostałem od Trenera wolne. Mimo wszystko było bardzo ciekawie i wymagająco, co bardzo dobrze rokuje.


            W szczególności liczę na poprawę mocy, bo Trener zwraca na to baczną uwagę, a tego z kolei ostatnio mi bardzo brakuje. Przez to mam mniejszy margines błędu - wystarczy że podpalę jeden kilometr, a nieraz cały bieg idzie na straty. Dzięki większej rezerwie w sile, myślę, że łatwiej będę mógł znieść nagłe zmiany rytmu, a także utrzymywać dobre tempo w środku dystansu, bo tutaj widzę u siebie spore mankamenty. Zanim jednak to nastąpi, trzeba dać z siebie wszystko na treningach, innej drogi nie ma. Jak to mawiają żołnierze Legi Cudzoziemskiej - "maszeruj albo giń". Wybór jest więc chyba oczywisty. 

niedziela, 19 października 2014

Odbudowa - misja ukończona!

Cześć!

            Mijający weekend znowu upłynął mi pod znakiem startów zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Po tych dwóch biegach mogę powiedzieć, że forma z pewnością rośnie i biega mi się coraz lepiej.

            W sobotę udałem się na zawody do Lęborka, w ramach GP Lęborka w biegach przełajowych. Muszę przyznać, że lubię tam startować, mimo że tak naprawdę miałem tam tylko jeden udany start... Jednakże bieganie po trzech, niezbyt (jak na przełaj) wymagających pętlach powoduje, że zawsze chętnie tam przyjeżdżam. Żałuję jednak, że nie można tam założyć kolców, bo dzięki temu można by było rozwinąć znacznie lepsze prędkości.
 
Na mokrej trawie przydałyby się kolce...
            Tym razem na starcie pojawili się Błażej Król oraz Radek Stankiewicz, a także wracający do biegania Sebastian Wąsicki. Niestety okazało się, że intensywnie startujący we wrześniu i na początku października Błażej (min. w przełajowym biegu o Nóż Komandosa, gdzie był drugi) powoli szykuje się do roztrenowania. Wobec tego pierwsza część dystansu przebiegła bardzo spokojnie. Jednak nie chciałem, aby start był tylko mocnym rozbieganiem, więc w połowie dystansu odłączyłem się od biegnących ze mną Błażejem i Radkiem, dyktując równe i mocne tempo. Bieg ukończyłem w dobrym zdrowiu, więc liczyłem na to, że takie pobudzenie dobrze mi zrobi przed planowaną ciężką przeprawą w dniu następnym.
 
Finiszowe metry.
            W niedzielę z kolei zaplanowany był pierwszy bieg z cyklu City Trial Trójmiasto (poprzednio: Z Biegiem Natury), gdzie wiedziałem, że nie będzie lekko, bowiem na starcie miał stanąć Łukasz Gurfinkiel, a być może inni mocni biegacze w osobach Michała Czapińskiego i Daniela Formeli. W poprzednim tygodniu wszyscy trzej stanęli na starcie biegu w Sopocie, a tam udało mi się wygrać zaledwie z Michałem, ale i tak moja przewaga nie była zbyt duża. W szczególności wiedziałem, że Łukasz jest w dużo lepszej formie ode mnie, na co wskazywał bieg w Sopocie, jednak przed biegiem nigdy nie zakładam porażki, podszedłem więc do tego startu z przekonaniem, że będę musiał dać z siebie 100 % aby nawiązać równą walkę - psychicznie byłem nastawiony na ciężką przeprawę. Przed biegiem także starannie zaplanowałem taktykę i liczyłem, że okażę się na tyle mocny, aby zrealizować przyjęte założenia.
 
Bieg ukończyło więcej osób - rywale poszli na wybieganie :P
            Start ruszyłem bardzo spokojnie, czając się na 3 pozycji. Wiedziałem, że na tak krótkim dystansie Łukasz będzie musiał ruszyć od samego początku, bo jest mocniejszy ode mnie na dystansie, a ja z kolei mam szybszy finisz. Zakładałem więc, że Łukasz będzie chciał uniknąć krótkiego finiszu i zaplanuje ucieczkę na długo przed metą. Na pierwszym kilometrze znajduje się bardzo mocny, selektywny podbieg, na którym Łukasz podyktował mocne tempo, więc w czołówce pozostałem tylko z prowadzącym bieg oraz Michałem. Na wypłaszczeniu, w okolicach 1,5 kilometra postanowiłem wysunąć się na prowadzenie, pokręcając tempo. Dzięki temu że zaatakowałem tuż za końcem podbiegu, szybko oddaliłem się od rywali, powiedziałbym nawet, że zbyt szybko i zbyt łatwo. Jednak po 500 m Łukasz dołączył do mnie, a Michał też nie był zbyt daleko. Potem, tuż po przebiegnięciu 3 km na trasie znajduje się długi i mocny zbieg, który zawsze sprawia mi dużo problemów. Na tym zbiegu Łukasz wypracował nade mną sporą, ok. 20 m przewagę, a i Michał zaczął niebezpiecznie blisko się do mnie zbliżać. Postanowiłem drugą część zbiegu pobiec bardziej agresywnie, dzięki czemu 100 m po zakończonym zbiegu udało mi się dogonić Łukasza. Zaraz potem zaczął się kolejny podbieg, na którym wiedziałem, że Łukasz zaatakuje. Starałem się z całych sił nie zostać z tyłu i to się udało, chociaż czułem, że kosztowało mnie to dużo sił - na szczęście to samo mogę powiedzieć o rywalu. Zaraz potem objąłem na chwilę prowadzenie, ale Łukasz przeprowadził kontrę, na którą myślałem już, że nie dam rady odpowiedzieć. Szybko wyrobił sobie ok. 10 - 15 metrów przewagi, jednak udało mi się całkowicie nie stracić kontaktu. Potem był znowu krótki i intensywny zbieg, gdzie znowu postanowiłem pójść agresywnie, nie dając się zgubić. Kiedy wybiegliśmy na ostatnie 400 m, mimo mocnego zmęczenia, udało mi się zmienić rytm na mocniejszy i dzięki temu błyskawicznie dogoniłem lidera biegu, a potem szybko wyrobiłem sobie bezpieczną przewagę, którą nie oddałem już do mety. Czas 17:03 to chyba mój najszybszy bieg tutaj, tylko o 3 sekundy wolniejszy od rekordu trasy, który ustanowił w zeszłym sezonie Łukasz.

            Na spokojnie oceniając, to kluczem do sukcesu okazały się zbiegi, na których nie straciłem zbyt dużo. Dzięki temu byłem dość blisko, aby móc przeprowadzić skuteczny finisz. Inną sprawą jest to, że dzięki ostatnim startom, bardziej lub mniej udanym, zdecydowanie lepiej czuję się na ostatniej części dystansu, nie "przytyka" mnie, dzięki czemu mogę wykrzesać z siebie reszki pokładów energii. Dzisiaj wszystko zagrało tak jak należy, z czego byłem bardzo zadowolony.

            Podsumowując - dwa biegi, dwa zwycięstwa. W szczególności jestem zadowolony ze znacznego wzrostu formy, mogę więc nieśmiało powiedzieć, że mój plan odbudowy formy startami się powiódł. Teraz mogę spokojnie i w dobrym nastroju rozpocząć przygotowania do przełajowych Mistrzostw Polski, które odbędą się na koniec listopada. Już w następną sobotę pierwszy trening na krosie, więc lekko nie będzie. Podbudowany jednak ostatnimi wynikami, z pewnością dużo łatwiej będzie się znosiło ciężkie akcenty na treningach.


            

sobota, 18 października 2014

Brooks T7 Racer - recenzja

Cześć!

            Ten wpis będzie dotyczył kolejnych zajęć z towaroznawstwa. W czerwcu udało mi się dokonać zakupu dwóch par butów biegowych. Teraz jest październik, trochę kilometrów już w obu parach już przebiegłem, pora więc na małe podsumowanie.

            Na pierwszy ogień pójdzie but startowy Brooks'a - T7 Racer. Na wstępie muszę przyznać, że dużą uwagę przywiązuję do butów w których biegam. W momencie zakupu przymierzam wszystkie dostępne buty danej kategorii (np. startowe), co istotne przymierzam obuwie każdej firmy. Dzięki temu mam pewność, że zawsze dokonałem wyboru najlepszego w danej chwili modelu. W czasie kiedy szukałem startówek przymierzyłem między innymi kilka par Asicsów (np. model Tarhter), Nike'ów (popularny model "Streak"), a także startówki Adidasa na podeszwie Boost. Niestety wszystkim modelom czegoś brakowało. Jedynym butem, który byłem gotowy kupić - zanim oczywiście nie przymierzyłem butów Brooks'a - był Nike Streak LT 2 - oba modele są bardzo do siebie podobne. Jednakże jeśli chodzi o Nike to nie było rozmiaru - przymierzałem trochę większe. Kiedy zaś przymierzyłem model T7 Racer, od razu stwierdziłem, że to jest właśnie to!

            W T7-ce urzekła mnie w szczególności lekkość oraz duże czucie podłoża. W szczególności jeśli chodzi o śródstopie, tutaj podeszwa jest bardzo cienka, dając dużo swobody w aktywnej pracy stopy, co lubię. Ponadto zwracałem uwagę na to, aby podeszwa nie miała otwartych paneli w podeszwie, bo moje poprzednie startówki Adidasa niestety takowe posiadały, co było dużym minusem kiedy trzeba było biegać po lesie (zaklinowane w podeszwie szyszki), choć raz zdarzyło mi się, że kamień leżący na asfalcie "przyczepił" mi się do podeszwy.
           
            But Brooks'a nie ma takich mankamentów, co poczytywałem na plus. Drugą rzeczą na jaką zwróciłem uwagę to niska waga - but według danych producenta waży ok. 180 gramów, ważąc "na rękę" wydawał się lżejszy od konkurencji (no może poza Asics Piranha). Niską wagę osiągnięto prawdopodobnie dzięki syntetycznym i bardzo delikatnym materiałom - inne startówki sprawiają wrażenie bardziej żywotnych, bo wykonanych z mocniejszych i grubszych materiałów. Myślę jednak, że nie o to chodzi w butach startowych, jestem tylko ciekaw czy ten model wytrzyma rok startów, ale to czas pokaże - póki co jest wszystko dobrze.
 
Designerskie wykonanie modelu T7 (pierwsze od lewej). Jak widać kolejną zakupioną przeze mnie parą butów był Adidas Supernova Glide Boost 6 - recenzja wkrótce!
            Brooks T7 Racer bardzo dobrze sprawdza się zarówno do biegów ulicznych. Tutaj jest jednak mały zgrzyt, bo buty nie trzymają się najlepiej na mokrej nawierzchni, to w czasie jesiennych startów może być dokuczliwe. W tym miejscu muszę jednak zaznaczyć, że biegałem w nich również biegach przełajowych po leśnych duktach i tam także trzymały się naprawdę dobrze. Wydaje mi się, że quasi przyssawki które widziałem w modelach Asicsa i Nike Streak LT lepiej bronią się, kiedy asfalt jest bardzo mokry.

            Dużym plusem T7 jest lekka i bardzo dobrze oplatająca nogę cholewka. Asymetryczne wiązanie potęguje uczucie dobrze przylegającego do nogi buta. Dzięki temu można w pełni wykorzystać możliwości tego modelu, czyli dobre czucie podłoża i możliwość aktywnej pracy stopy w czasie biegu.


            Omawiany but z pewnością mogę polecić szybkim i dobrze fizycznie przygotowanym do biegania zawodnikom, na dystansach do 10 km. Obawiam się, że dłuższe biegi mogą nie wyjść użytkownikowi na dobre, gdyż konieczność aktywizacja mięśni stopy w tych butach, przy dłuższych biegach może powodować duże napięcia w łydkach. Muszę przyznać, że ja sam po mojej pierwszej dyszce w tych butach miałem twarde łydki i bolące łydki, mimo że byłem obiegany i w trakcie sezony startowego. Mimo jednak "trudnych" początków o których wspomniałem, teraz bardzo chętnie w nich biegam, zarówno na treningach interwałowych lub tempowych, krótkich i szybkich trasach na zawodach, jak i na koronnym dla mnie dystansie 10 km. Moja ocena od 1 do 6 (1 to totalna klapa, 6 to niedościgniony ideał): 4+

niedziela, 12 października 2014

Pracowity weekend

Cześć!

            Ten weekend był dla mnie bardzo pracowity jeśli chodzi o bieganie. Jak już wcześniej pisałem, wrzesień był dla kompletnie nieudany jeśli chodzi o bieganie - brakowało treningów, za to miałem dużo przerw spowodowanych kontuzjami i chorobami. Niestety już wiadomo, że odbiło to się na mojej biegowej formie, a w zasadzie jej brak. Kto budował formę ten zapewne wie, że wymaga ona kilku tygodni intensywnych ćwiczeń, wliczając w to biegi tempowe, interwały, siłę itp. Ja w chwili obecnej nie mam tyle czasu, bo pod koniec listopada jedziemy z klubu na przełajowe Mistrzostwa Polski, więc wypadałoby w tym czasie prezentować dobry poziom sportowy. Nie ukrywam, że jesień to jest także czas, "żniw" na szosie, kiedy startów jest dużo, można trochę zarobić, no i nie brakuje szybkich biegów w dobrej obsadzie, aby spróbować powalczyć o nowy rekord życiowy.
 
W niedzielę na starcie było ciasno...
            Wiedząc to wszystko, postanowiłem pójść trochę na skróty - wciąż nie powinienem biegać zbyt wielu km ze względu na kontuzję lewej stopy (prawdopodobnie w tym tygodniu będę zaczynał rehabilitację), więc podjąłem decyzję o zwiększeniu ilości startów, do 2 w ciągu jednego weekendu. Mam nadzieję, że dzięki temu będę w stanie wskoczyć na wyższe obroty, aby jeszcze pod koniec października pobiegać jeszcze kilka mocniejszych treningów i w ten sposób spróbować się odbudować.

            W sobotę pojechałem do Kościerzyny. Muszę przyznać, że ta impreza należy do jednej z moich ulubionych. 5 kilometrowa, szybka trasa i płaska trasa po wahadle. Co ciekawe, ze względu na towarzyszące biegi dzieci, na jezdni są narysowane kreski i podane są odległości do mety, co ułatwia przeprowadzanie finiszowych ataków. Zwykle na biegu staje mocna ekipa, a tempo jest zawsze bardzo mocne.

            W tym roku na starcie pojawili się min. Dawid Klaybor, Tadeusz Zblewski, Błażej Król. Od początku prowadzenie objął Dawid, który im dłużej trwał bieg, tym bardziej przyspieszał. Tego dnia postanowiłem nie patrzeć na czas (biegłem bez zegarka), tylko jak najdłużej utrzymać plecy mocniejszych rywali. Sił zaczęło brakować w okolicach połowy dystansu, wtedy też zwolniłem i dałem się wyprzedzić Błażejowi. Liczyłem, że uda mi się wygrać dzięki szybkiej końcówce, jednak zmęczony poprzednimi stratami Błażej dał mi sygnał, żebym biegł swoje, także ostatnie 600 m przebiegłem znowu w dobrym tempie. Po starcie czułem zmęczenie w nogach, bo tak szybko jak w Kościerzynie, ostatnio biegałem chyba na treningach w sierpniu. Z optymizmem patrzyłem więc na start niedzielny, czyli 10 km ulicami Sopotu.

            W Sopocie na starcie stanęła również bardzo mocna ekipa, w tym wielu medalistów Mistrzostwo Polski i Europy. Niestety okazało się, że do samego biegu podszedłem zbyt optymistycznie. Pierwszy km przebiegłem tuz za pierwszą grupą, czas w okolicach 3:00/km. Już wtedy poczułem, że jest za szybko, a porządnie rozkręcone nogi po wczorajszym biegu nie niosą, a zaczynają się gotować. Sił na dobre tempo starczyło do 3 km, za którym wyprzedził mnie Łukasz. Postanowiłem nie poddać się bez walki i usilnie starałem się przykleić do jego pleców, niestety na darmo. Już przed 5 km miał nade mną sporą przewagę, którą powiększał aż do 6 km. Wtedy nogi lekko puściły, dzięki temu byłem w stanie podjąć walkę o utrzymanie w miarę niezłego tempa. Tak sytuacja wyglądała aż do 9 km, kiedy to niebezpiecznie blisko do mnie zbliżył się Michał Czapiński. Wtedy ponownie zebrałem się w sobie i jeszcze przyspieszyłem, i dzięki temu obroniłem 9 pozycję. Wynik 32:30 nie powala, ale patrząc na to co przez ostatnie 6 tygodni trenowałem, myślę że nie ma tragedii.
Tuż po zakończonym biegu.


            Kolejne tygodnie pokażą, czy mój plan się powiedzie, a więc czy mocne przetarcia pozwolą mi w listopadzie chociażby zbliżyć się do rekordu życiowego na 10 km. Wszystko co potrzeba, jest jednak jak zwykle w głowie i w nogach.

poniedziałek, 6 października 2014

(Bardzo) powoli do przodu

Cześć!

            W tym tygodniu powoli zacząłem ruszać się po tygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją stawu skokowego. Na marginesie muszę przyznać, że z nogą dalej nie jest ok., jednakże dopiero w środę okaże się czy to coś poważnego, bo mam umówioną wizytę u lekarza ortopedy...
 
fot. Tomasz Drop
            Ale wracając do treningów. Przez pierwszą część tygodnia powoli się rozpędzałem, zrobiłem dwa krótkie wybiegania. W środę postanowiłem już zrobić pierwszy zakres. Wyszło 10 km na tempie średnim ok. 3:39, poszło całkiem lekko. Kolejny zakres przebiegłem w piątek, tym razem 12 km już szybciej i co ciekawe, biegło się jeszcze lepiej. W sumie gdyby nie obawa o bolącą nogę, mógłbym biec spokojnie jeszcze więcej kilometrów. W odniesieniu do zakresu (kiedyś już pisałem), to dla mnie jest to bardzo bezpieczna jednostka treningowa, która pozwala na szybkie wprowadzenie się do szybszych treningów, co w tym wypadku postanowiłem wykorzystać.



            Na niedzielę natomiast umówiłem się z chłopakami na sesję interwałową. We wrześniu nie przebiegłem żadnego długiego treningu tempowego, ale 400 m odcinki na dosyć krótkiej przerwie muszą wystarczyć. Było całkiem spoko, jednak weryfikacja mojej formy przyjdzie w weekend, kiedy mam nadzieję, że będę mógł trochę postartować. O ile lekarz nie zarządzi przymusowej i kolejnej przerwy od treningów i startów. Jak na razie pozostaję jednak dobrej myśli.

czwartek, 2 października 2014

Druga strona medalu

Witam!

Dzisiaj nadszedł dzień na mój pierwszy felieton, opisujący „drugą stronę medalu” biegania, czyli jak na pasję partnera zapatruje się jego druga połówka. A bywa różnie…

            Osobiście staram się jak najczęściej „uczestniczyć” w zawodach, w których bierze udział Oskar. Na początku jeździłam na każde zawody, w celu robienia zdjęć, co z czasem musiało ulec zmianie ze względu na ich dużą częstotliwość. Gdy pojawiałam się jako jedna z nielicznych osób towarzyszących żartobliwie zostałam nazwana Panią Menadżer (co nie ukrywam jest bardzo miłe) chociaż bardziej pasuje określenie pomocnego zaplecza technicznego J Jak to często bywa zawody odbywają się najczęściej w weekendy, więc nie raz trzeba wcześnie wstać, jechać i wyjąć kilka godzin z rozkładu dnia. Niestety bardzo często weekendowe zawody wiążą się z rezygnacją z innych planów,  nie bardzo można sobie pozwolić na wieczorne wyjście dzień przed zawodami, ale nawet zwykła wieczorna kolacja przed startem musi być odpowiednio dobrana. Zwykle trzeba zapomnieć o tłustym pysznym Fast foodzie, bo jak tu jeść samemu, kiedy druga osoba zajada się zdrową pełną warzyw kanapeczką…. Co do samych zawodów to nie raz i nie dwa czeka się kilkanaście, a nawet i kilkadziesiąt minut na ich rozpoczęcie. Wiadomo, najpierw trzeba przyjechać, zapisać się, odebrać pakiet i czekać, czekać, czekać….. Z punktu widzenia biegacza oczywiście to tak źle nie wygląda, bo trzeba doliczyć czas na rozgrzewkę, zaliczenie tzw. posiedzenia, kilka przebieżek, rozciąganie zapoznanie się z trasą oraz  rywalami itp. Jeżeli bieg rozgrywa się w jakimś większym miesicie to oczywiście można jako towarzysz biegacza znaleźć sobie ciekawe zajęcie np. zwiedzanie miasta, ale co zrobić, gdy mamy do czynienia z biegiem w środku lasu, gdzie nie ma nawet ławki żeby usiąść i czekać na naszego sportowca ? 
Niestety to jest ta ciemna strona wyjazdów na zawody, gdzie niekiedy trzeba po prostu  koczować w samochodzie. Istotna jest także pogoda w dniu zawodów, gdzie podczas towarzyszenia Oskarowi na zawodach zdarzało mi się kibicować przy temperaturze – 15 stopni, ale także + 30. Nie jest to łatwe stać jednego dnia w pełnym słońcu, a następnym razem  w okropnym wietrze :)  Do minusów towarzyszenia podczas zawodów (chociaż z punktu widzenia biegacza jest to ogromny plus) należy zaliczyć trzymanie rzeczy których biegacz pozbywa się przed startem. W przypadku Oskara najczęściej jest to cały zestaw rzeczy, który powiększa się na kilka minut przed samym startem (co jest niezwykle denerwujące i niekiedy podnoszące mi mocno ciśnienie, gdyż słysząc słowa spikera, że zostało 5 minut do startu szukam najczęściej wzrokiem Oskara, który w tym czasie się rozciąga, robi przebieżki i ani myśli się przebrać w strój startowy :p ). warto zaznaczyć, że na większych imprezach, gdzie zbiera się większa ekipa np. z tzw. „Szałach Teamu”, z jednego małego plecaczka robi się kilka większych i tak trzeba jednocześnie kibicować, trzymać rzeczy, robić zdjęcia i pilnować kto pierwszy ze znajomych przekracza linie mety żeby jak najszybciej oddać mu tzw. depozyt :).


Jednakże trzeba  przyznać, że niewątpliwie nawet największy ciężar i dyskomfort z tym związany zostaje zrekompensowany podczas dekoracji zwycięzców, gdzie na podium staje ktoś z ekipy którą się dopingowało, a tym bardziej kiedy na podium staje Oskar :).
Autor: Dorota Żaczek