Cześć!
Dzisiaj
postanowiłem zwrócić uwagę na pewną sprawę z życia polskiego biegacza, czy to
amatora czy zawodowca. Chodzi mianowicie o obcokrajowców biegających w naszych
biegach ulicznych. Na fali dużej popularności biegania w naszym kraju, zaczyna
pojawiać się coraz więcej biegów, a ponadto zaczynają być one coraz lepiej
płatne. Można by powiedzieć, że taka sytuacja mogłaby pozwolić części
zawodnikom, którzy nie są szkoleni w PZLA (Polski Związek Lekkiej Atletyki), a
którzy chcieliby związać swoją przyszłość z bieganiem, na zarobienie
wystarczających pieniędzy aby rozwijać się bez pomocy związku. Niestety,
wskutek „agresywnej” polityki startowej wszelakiej maści zawodników z Kenii,
Ukrainy czy Białorusi, większość tych zawodników musi przerwać regularne
treningi, gdyż nie mają za co przygotować się do kolejnych sezonów.
Jak
powszechnie wiadomo, w naszym kraju nie ma pieniędzy na sport, kluby są biedne,
a sponsorzy nie garną się do wspierania sportowców. Co więcej, po przejściu
zawodnika w wiek seniorski, zostaje on kompletnie odcięty od szkolenia z
wojewódzkich związków, także de facto jest on zostawiony bez żadnego wsparcia. W
tym momencie polska lekka atletyka jest w takiej sytuacji, że jest raptem kilku
seniorów - najczęściej zawodowych żołnierzy, którzy trenują regularnie i jeżdżą
na obozy. Cała reszta, to zapaleńcy, którzy po 8 godzinach pracy idą na
trening. Jednakże jedni i drudzy, aby trenować potrzebują pieniędzy. Tymczasem
kiedy można nieźle zarobić na jakimś biegu, to jest niemal pewne że na start
przyjedzie banda biegaczy z zagranicy i w praktyce trzeba się spinać, żeby
zwróciły się chociażby koszty przejazdu. W tym miejscu nawet nie chce mi się
pisać o dopingu, który razem z tymi biegaczami zalewa polskie biegi uliczne. Co
gorsza, z racji wysokich kosztów przeprowadzania kontroli antydopingowych,
większość biegów nie ma takowych, więc tutaj oszuści mogą sobie poszaleć. Co
najlepsze, takie przypadki dotyczą w większości przypadków właśnie obcokrajowców, którzy potrafią
jeździć od zawodów do zawodów i zgarniać wszystkie nagrody, startując
praktycznie dzień w dzień, albo nieraz kilka razy na dzień.
W
innych krajach potrafili sobie z takimi praktykami poradzić, wprowadzając na
przykład klasyfikacje narodowe na zawodach, w których nagrody są wyższe niż dla
zwycięzców biegu. Myślę że to rozwiązanie jest najtańszym i najskuteczniejszym
sposobem walki w nieuczciwymi biegaczami, a jednocześnie pozwoliłoby naszym
biegaczom na sportowy rozwój. Ciekawe tylko kiedy organizatorzy biegów dojdą do
tych wniosków...
PS. W niniejszym wpisie chodziło o zwrócenie uwagi na problem rozwoju polskich zawodników. Niewątpliwie zawodnicy z zagranicy podnoszą poziom sportowy biegów, jednakże warto zadbać zrównoważony rozwój sportowy biegaczy z Polski. A bez pieniędzy będzie to niemożliwe.
PS. W niniejszym wpisie chodziło o zwrócenie uwagi na problem rozwoju polskich zawodników. Niewątpliwie zawodnicy z zagranicy podnoszą poziom sportowy biegów, jednakże warto zadbać zrównoważony rozwój sportowy biegaczy z Polski. A bez pieniędzy będzie to niemożliwe.
No niestety trzeba przyznać, że niektórzy kenijczycy potrafią jechać na bieg w sobotę i pobiec dyszkę poniżej 29 min, a w niedzielę jadą na kolejną lub robią połówkę zgarniając pełną póle. Naszym jest bardzo trudno rywalizować z takimi biegaczami, chyba, że przygotowują się wyłącznie na ten jeden start i biegną go na piekielnie wysokim poziomie jak na ich możliwości
OdpowiedzUsuń