Cześć!
Dziś po ciężkim bieganiu w dniu
wczorajszym przyszła pora na trening regeneracyjny, czyli wybieganie. Ponieważ
rano miałem zajęcia, w godzinach popołudniowych miałem zaplanowane 20 km
wybieganie, wciąż po spacerowych alejkach, bo zima jak widać nie zamierza
odpuścić. Od razu po wyjściu z domu wiedziałem że dziś nie będzie szaleństw -
nogi miałem ciężkie po wczorajszym bieganiu. Zamierzałem więc spokojnie pobiec
w tę i z powrotem, bez szaleństw. Treningu nie ułatwiał padający drobny śnieg, jedyny
pozytyw to taki, że jest w miarę ciepło, więc jak na razie śnieg nie odkłada
się na chodnikach jako biała pokrywa, także stopa stabilnie ląduje na podłożu.
W tym miejscu pragnę opowiedzieć
sytuację, która mnie dziś spotkała, ku przestrodze dla mniej doświadczonych
biegaczy. Po przebiegnięciu około 6 km, spotkałem pewnego biegacza w średnim
wieku który bieg z naprzeciwka. Miał na sobie getry i bardziej opływowe ciuchy,
także zapewne biega już co najmniej od jakiegoś czasu. Ponieważ mijaliśmy się,
to zgodnie z biegowym zwyczajem machnąłem mu ręką pozdrawiając go, on odmachnął
grzecznie. Kiedy jednak minęliśmy się, usłyszałem że zawraca i zaczyna za mną
biec. Wprawdzie biegałem dziś wolno, jednak wciąż było to przemieszczanie się w
okolicach 4:30 na km, co jest prędkością niedostępną dla większości biegaczy
amatorów. Jednakże chyba w gościu obudził się zew rywalizacji, bo zaczął za mną
nieznośnie tupać, zostawiając sobie jakieś 2 metry zapasu. Muszę w tym miejscu
wyznać, że jak biegam sam, to ostatnią rzeczą jaką bym sobie życzył jest
tupiący i sapiący za mną biegacz - mnie osobiście działa to na nerwy i
dekoncentruje. Z takiej sytuacji są 2 wyjścia - albo zwolnić/zatrzymać się na
moment i przepuścić upierdliwego delikwenta, albo przyśpieszyć. Dzisiaj mimo że
byłem zmęczony po wczoraj, postanowiłem jednak przyspieszyć i zobaczyć co się
stanie. Facet jednak nie dawał za wygraną, niczym komar który w nocy brzęczy
nad uchem, wciąż twardo trzymał się za moimi plecami (twardo to może przesada -
sapał strasznie i tupał niemiłosiernie). W ten sposób przeciągnąłem go ponad 2
km, rozpędzając się do 4:00 na km. W końcu nie wiem czy to ze zmęczenia, czy
może wracał do domu, odbił w boczną alejkę i mogłem już spokojnie dokończyć
wybieganie.
Piszę o tym dlatego, bo chcę
wrócić uwagę na pewien problem, o którym już wspominałem. Większość biegaczy
amatorów biega ZA SZYBKO. Oczywiście, prędkości na wybieganiach oscylują
w pewnych granicach, więc teoretycznie można biegać w ciągu 7 dni i za każdym
razem na różnych prędkościach, ale bieg w I zakresie jest biegiem łatwym, wręcz
przyjemnym. Dlaczego więc tak wielu z nas (biegaczy) odbiera sobie tę
przyjemność? Nie wiem. Co więcej, standardowe wybieganie, nie wpływa tak mocno
na rozwój wytrzymałości, do tego robi się właśnie II, III zakresy, interwały.
Podczas wybiegania trzeba odpocząć i podtrzymać to co załadowaliśmy na
szybszych treningach. Szybsze bieganie, ponad nasze możliwości, nie przynosi
lepszych efektów niż jakbyśmy biegali "swoje" (czyli na swojej
intensywności). Często za to, możemy przetrenować się, bo odbieramy sobie
szansę na odpoczynek. Niestety wielu biegaczy których mijam słychać już z
kilometra, twarze mają powykrzywiane w grymasie zmęczenia... Ciekawe tylko jak
wyglądają na zawodach.
Kiedyś wyczytałem taką
maksymę: "train hard, win
easy". Fajne, chwytliwe hasło, jeszcze po angielsku, normalnie bomba. Ja
jednak zaproponuję inne hasło, stanowiące daleko idącą parafrazę powyższego, no
i w języku polskim: Czasem trenuj mocno, często trenuj łatwo, zawsze dawaj z
siebie wszystko na zawodach. Łatwo
powiedzieć? Jeszcze łatwiej zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz